Lily
Potter
W
końcu nadeszła upragniona sobota 20 grudnia. Właśnie dzisiaj
mieliśmy wyjechać z powrotem do domu na przerwę świąteczną. W
końcu mogę się oderwać od tych cholernych zajęć! Wrócę do
domu, przeżyje święta z o wiele za dużą rodziną, a potem wyjadę
do Dubaju na wesele mojego byłego chłopaka, a przy tym brata mojego
wroga. Fajna przerwa świąteczna, co nie? Jeszcze na dodatek będę
musiała przez kilka dni tolerować Edwarda McCullougha, ponieważ
będę z nim mieszkać, bo podobno jest moją osobą towarzyszącą.
Pff...
Teraz
właśnie wsiadałam do pociągu razem z dziewczynami. Bagaże
znajdowały się już w naszym przedziale. Szybko tam dotarłyśmy i
usadowiłyśmy się na miejscach – ja usiadłam przy oknie. Jeżeli
znowu ta podróż będzie kompletnie zakręcona to ja chyba zwariuje.
Mam ochotę spokojnie siedzieć, ale pewnie i tak mi się to nie uda,
zresztą jak zawsze.
-
Kiedy McCullough ma do ciebie przyjechać? - spytała Cassie, która
siedziała naprzeciwko mnie.
-
Od razu po świętach czyli chyba dwudziestego siódmego. Przez dwa
dni będę musiała tolerować moją rodzinę, bo tym razem święta
są u nas. Potem McCullougha, a jeszcze później Malfoy'a. -
powiedziałam z baaaardzo dużym entuzjazmem. Zresztą dzisiaj
chwilowo nie mam najlepszego humoru.
-
A którego? - zapytała równocześnie cała trójka. Naprawdę
głupie pytanie i to bardzo głupie.
-
Wszystkich. Nawet tych których nigdy w życiu nie widziałam. Dobrze
przynajmniej, że Aaron nie zaprasza całego Hogwartu, a w tym
Weasley'ów. Okropnie mnie to cieszy. - uśmiechnęłam się.
-
Widać to po twoim uśmieszku. - Patricia i Cassandra zaczęły
czytać jakieś czasopisma, Elizabeth zaczęła czytać książkę
wydaje mi się, że na okładce było
napisane „Gra o Tron” George R.R. Martin.
Sama to kiedyś czytałam, całkiem niezła książka. Tiaa... Wiem,
że nie wyglądam na kogoś kto czyta książki, ale nieważne. Ja
za to wyjęłam swój zeszyt, ale gdy go otworzyłam ktoś wszedł do
przedziału. Jak się później okazało były to trzy ktosie. Skąd
wiedziałam, że nie będę mogła nic spokojnie napisać...
Malfoy,
McCullough i Zabini rozsiedli się w przedziale. Zabini usiadł koło
Cassie, McCullough obok Lizzy, a Malfoy przy mnie. Westchnęłam
cicho z dezaprobatą, ale nie odezwałam się ani jednym słowem.
Oczywiście jak na razie.
-
Kochana moja siostrzyczko – zaczął Max. Jego słowa ociekały
sarkazmem, a najbardziej kochana.
Ale to zresztą normalne w ich relacjach. Wiecie oni się tak tylko
przekomarzają, Malfoy i jego brat się po prostu nienawidzą, a ja z
moimi braćmi jesteśmy w całkiem dobrych stosunkach. Całkiem
dobrych... - dzwonili do mnie nasi starzy i mówili, że po nas
przyjeżdżają, bo jednak dzisiaj jedziemy do Stanów więc nie
będziemy już jechać do chaty. No i kazali mi ci to przekazać. O i
jeszcze to, że masz się nie martwić, bo matka już cię spakowała.
-
Czy ona zdaje sobie sprawę, że ja większość ubrań wzięłam do
Hogwartu.
-
No chyba... Dlatego właśnie bierzemy twój kufer.
-
Okay
nie wnikam.
***
Koło
godziny 17 w końcu dojechaliśmy do Londynu. Mój humor podczas
podróży lekko się poprawił. Gdy wysiedliśmy z pociągu zaczęłam
się żegnać z dziewczynami, gdy w końcu już się wyściskałyśmy
miałam się teleportować, ale ze zdziwieniem na peronie zobaczyłam
moich braci. Przekrzywiłam lekko głowę i popatrzyłam na nich
zdziwiona. Odkąd potrafię się teleportować, czyli od szóstego
roku, zawsze sama wracałam do domu. Wcześniej jeżeli Harry i Ginny
nie mieli czasu, a James skończył Hogwart i mógł to on mnie
odbierał, ale... Skąd ta dwójka wzięła się tutaj dzisiaj?
Albus Potter
James Potter
Podeszłam
do nich i bez żadnego
przywitania spytałam:
-
Co wy tu robicie?
-
Tak się z nami witasz. Nie ładnie. - zaśmiał się Albus i mnie
przytulił. A potem trafiłam w ramiona Jamesa.
-
Wiecie dziwnie jest was tu widzieć. Spodziewałam się was zobaczyć
dopiero w święta. - Jakby ktoś chciał wiedzieć Al i Jim nie
mieszkają z nami. Rodzice dali im kasę żeby albo kupili sobie
jakiś dom, albo mieszkanie co tam chcą. Pewnie ze mną będzie tak
samo i bardzo mnie to cieszy. - Ale nie ważne... To teleportujemy
się do domu.
-
Czy ty myślisz, że ten o - Albus wskazał na naszego brata –
przyjechał tu bezinteresownie? Przecież musi ci się pochwalić
swoim nowym dobytkiem.
-
Co tym razem kupił?
-
Auto.
-
No to chodźmy. Tylko weźcie mój kufer. Uważajcie jest ciężki,
bo są tam prawie wszystkie moje rzeczy.
-
Czy myślisz, że po co wzięliśmy ten cholerny wózek? - spytał
James.
-
Myślałam, że chcecie mnie nim przewieźć. - zaśmiałam się i
przeszłam przez barierkę. Od razu zauważyłam tłumy mugoli,
którzy biegali w tą i wewte
bo bali się, że spóźnią się na pociąg. Westchnęłam
i szłam cały czas za Jamesem, który szedł jako pierwszy.
Wyszliśmy już z budynku i skierowaliśmy się na parking. Po chwili
stanęliśmy przed autem, które wyglądało tak:
-
Całkiem niezłe. - powiedziałam.
-
Niezłe! Niezłe! Przecież ono jest zajebiste! - James zaczął
zachwalać swoje auto, a ja tylko przytakiwałam. Gościu miał 21
lat, a jarał się swoimi nowymi zakupami jak dziecko. Naprawdę...
W
końcu udało nam się spakować mój kufer to bagażnika i wziąć
do auta. Ja oczywiście jako ta ignorowana musiałam usiąść z
tyłu. Jim puścił jakąś muzykę, a ja cały czas wyglądałam
przez okno nie raz odpowiadałam na różne pytania zadane przez
rodzeństwo. Po kilkunastu minutach dojechaliśmy do domu.
Gdy
weszłam do domu i było w nim kompletnie pusto i cicho wcale się
nie zdziwiłam. Harry jest ministrem magii więc większą część
swojego życia spędza w biurze, a Ginny odkąd skończyła swoja
karierę ścigającej też pracuje w ministerstwie – jako auror –
więc wcale nie wraca wcześnie.
biblioteka
gabinet
jadalnia
kuchnia
salon
salon (2)
sypialnia Lily
łazienka Lily
garderoba Lily
salon Lily
sypialnia Albusa (gdy przyjeżdża do rodzinnego domu)
łazienka Albusa
garderoba Albusa
sypialnia Jamesa (gdy przyjeżdża do rodzinnego domu)
łazienka Jamesa
garderoba Jamesa
sypialnia Harry'ego i Ginny
łazienka Harry'ego i Ginny
garderoba Harry'ego i Ginny
Pokoje gościnne:
miejsce na spotkania rodzinne
siłownia
sala prób (używana przez Lily)
sala kinowa
jacuzzi
Scorpius
Malfoy
Odkąd
jestem w domu ciągle słyszę ględzenie mojej matki o tym zasranym
ślubie. Nawet ojcu już to się znudziło i co raz później wracał
z pracy wykręcając się, że miał bardzo dużo roboty. Taa...
Jasne. Oczywiście gdy już przegadała wszystkie szczegóły uwzięła
się na mnie. Scorpius przecież ty nie masz się w co ubrać.
Scorpius powinieneś spytać się swojej partnerki jaką ma sukienkę
i kupić sobie w takim kolorze krawat. Słuchałem takich i
innych dupereli. W końcu tak zaczęło mnie to irytować, że
powiedziałem mojej matce, że idę po ten garnitur. I tak oto
wyrwałem się z domu, i teraz chodzę po jakimś mugolskim centrum
handlowym.
A
dlaczego? Ponieważ laska mojego brata jest mugolką – ale wie, że
on jest czarodziejem – moja matka kazała wszystkim gościom ubrać
się w mugolskie ubrania. Szczerze mówiąc mi to wisi, ale nie wiem
jak z innymi, bo w końcu nie wszyscy są przyzwyczajeni chodzić na
ślub w garniturze, a nie w szacie.
-
Siema Scor! - usłyszałem dwa głosy. Popatrzyłem w tamtą stronę
i zobaczyłem Albus, Jamesa i Lily Potterów. Oczywiście odezwała
się męska część tej grupy. - Co ty tu robisz?
-
Moja matka ciągle mi truje o jakimś garniturze więc jestem. -
odpowiedziałem lustrując ich wzrokiem. James w ogóle się nie
zmienił odkąd go ostatnio widziałem, Albus tylko zamiast swoich
okularów miał soczewki, ale Potter to już co innego. Zmieniła
swoją fryzurę, która już nie była dwukolorowa. (xD)
Była
ubrana w to:
Miała
jeszcze na sobie beżową, puchową kurtkę. I na dodatek miała
kolczyka w dolnej wardze, którego u niej jeszcze w życiu nie
widziałem więc musiał się tam pojawić nie dawno.
-
A my przyjechaliśmy po prezenty. Dla całej rodziny więc trochę
ich jest. Część kupujemy tutaj, a potem jedziemy na Pokątną.
Może pojedziesz z nami. - zaproponował mi James. Jego siostra wcale
nie była zadowolona z tego faktu, a ja tak bardzo uwielbiam ją
denerwować, że się zgodziłem. Może ja też coś kupie mojej
matce, a ona się ode mnie odczepi.
Chodziliśmy
w czwórkę po centrum handlowym. Najpierw kupiliśmy część
prezentów dla rodziny Potterów. Ich rodzice napisali im listę co
komu mają kupić, ale oni sami kupowali jeszcze swoim przyjaciołom
oraz członkom rodziny, których bardzo lubili. Gdy mijaliśmy
jubilera oznajmiłem im, że chciałbym coś kupić matce – ojcu
może też coś kupie, ale jeszcze nie wiem co.
-
Weź Lil ona się na tym zna. My mamy jeszcze kilka spraw do
załatwienia. Spotkajmy się za trzy godziny na parkingu przy moim
aucie. - powiedział James. Albus ruszył w swoją stronę, a Jim w
swoją. Ja razem z Potter wszedłem do jubilera.
-
Wiesz może co chcesz jej kupić? - spytała.
-
Może jakiś naszyjnik.
-
Ty się raczej nie znasz na kamieniach szlachetnych... Może
brylanty. - Tak jak powiedziała ja się na tym nie znam, ale niech
jej będzie. To ona jest dziewczyną, nie ja.
-
Dzień dobry. - zwróciła się do starszego faceta stojącego za
ladą. - Szukam naszyjnika z brylantami. - po chwili dodała jeszcze.
- Dla kobiety po czterdziestce.
-
Dobrze
pani trafiła. Właśnie dostałem nowy zestaw. Naszyjnik i
pierścionek. Zaraz pani pokażę. - PO chwili wyciągnął
http://www.yes.pl/42997-naszyjnik-z-brylantami-BB-Z-000-Y06-2070W42/
oraz
http://www.yes.pl/42997-naszyjnik-z-brylantami-BB-Z-000-Y06-2070W42/
Potter spojrzała na mnie pytająco, a ja kiwnąłem głową. Jak dla
mnie może być. Jak mojej mamie się nie spodoba to będzie miała
problem.
-
Może być. Niech pan zapakuje. - Cofnęła się krok, a ja
zapłaciłem za biżuterię. Wyszliśmy ze sklepu. No jedną rzecz
już mam. Teraz jeszcze garnitur i coś dla ojca. - To
gdzie teraz idziemy?
-
Miałem kupić garnitur...
-
Okay idziemy po garnitur, a potem zaczną się prawdziwe zakupy.
-
Wiesz chyba nie chce wiedzieć co to znaczy.
***
Niestety
dowiedziałem się co to znaczy prawdziwe
zakupy.
Gdy tylko kupiłem garnitur Potter ruszyła w podróż po sklepach.
Czułem, że byliśmy chyba już w każdym sklepie. Ona latała po
sklepach, a ja za nią z torbami (było to niestety w naszej umowie).
W końcu wyszliśmy z ostatniego sklepu w którym pogadała ze jakąś
kobietą i wyszła. Ja zrozumiałem z tego tylko tyle, że ma tam
przyjechać po świętach po odbiór.
-
No okay. Minęły dwie i pół godziny. Chcesz iść gdzieś jeszcze
czy już wracamy? - spytała. Odstawiłem wszystkie jej zakupy na
ławkę, która stała akurat blisko tego sklepu.
-
Wracamy. - odpowiedziałem szybko. Nie miałem już zamiaru chodzić
z tymi pieprzonymi zakupami. -
Powiedz mi proszę, że to ty masz kluczyki od tego samochodu. - Nie
wierzyłem w to za bardzo, ale spytać mogłem.
-
Mam. - Gdyby to nie była Potter to bym ją uściskał. - No to chodź
już. Im szybciej dotrzemy do samochodu tym szybciej pozbędziesz się
moich zakupów. - uśmiechnęła się i ruszyła w stronę wyjścia.
Gdy
w końcu dotarliśmy do samochodu włożyłem zakupy do bagażnika w
którym było i tak sporo rzeczy – prezenty – a potem wsiadłem
do niego. Potter za to wyciągnęła telefon i do kogoś zadzwoniła.
Porozmawiała chwile i się rozłączyła.
-
Jim i Al zaraz będą więc będziemy wracać. Jedziesz z nami czy
wracasz do domu? - spytała wpatrując się we mnie swoimi
zielono-złotymi oczami. Odwróciłem wzrok. Chyba z nimi pojadę na
tę Pokątną, bo mam jeszcze do kupienie coś dla ojca, a jak na
razie nie mam pojęcia co to będzie.
-
Raczej pojadę, a dużo macie jeszcze do kupienia?
-
Nie tylko kilka rzeczy. - Uniosłem brwi. - Na serio. Większość
kupiliśmy tutaj, zostało jeszcze do kupienia mniej niż dziesięć.
Rose
Weasley
Gdy
tylko 24 grudnia się obudziłam mój humor był całkiem niezły,
ale wieczorem był już wspaniały. Nie obchodziło mnie to, że
święta spędzamy u Potterów tylko to, że spotkam resztę rodziny.
Zawsze przyjeżdżaliśmy do siebie wieczorem 24 grudnia, aby rano na
drugi dzień już na siebie nie czekać.
Popołudniu
spakowaliśmy swoje rzeczy na dwa dni do jednej walizki, ponieważ
nie było ich dużo. W końcu ile potrzeba rzeczy na dwa dni.
Oczywiście nie które osoby pewnie mają inne zdanie, ale szczerze
mówiąc nie interesuje mnie to.
Koło
18 wszyscy teleportowaliśmy się do Potterów – Hugo teleportował
się ze mną ponieważ jeszcze nie radził sobie z teleportacją.
Teleportowaliśmy się przed ich dom, weszliśmy po schodach i
zapukaliśmy. Drzwi otworzyła nam Ginewra Potter jak zawsze
elegancko ubrana. Weszliśmy do środka, a potem dalej do tego
ogromnego salonu w którym mieściła się cała nasza rodzina. Wtedy
właśnie zauważyłam, że nie jesteśmy pierwsi.
Na
sofie siedział Teddy, Victoire i mała
Annabeth. Beth miała cztery lata i wyglądała prawie tak samo jak
jej mama. Miała długie, kręcone, blond włosy oraz fiołkowe oczy,
których na pewno nie odziedziczyła po matce. Miała ona zdolności
swojego ojca – była metamorfomagiem – ale jeszcze nie umiała
nad tym panować więc gdy tylko jej uczucia się zmieniały na
chwilę jej włosy zmieniały kolor. Normalnie jednak wyglądała
podobnie jak jej matka.
Przywitaliśmy
się z nimi i wtedy do salonu przyszli moi kuzyni James i Albus.
Przez chwilę zastanawiałam się gdzie jest moja kuzynka, ale po
chwili usłyszałam trzaskanie drzwiami i coś w stylu „Wróciłam!”,
a po chwili do pokoju weszła Lily Potter. Miała na sobie zwykłe
dżinsy i granatowy sweter z flagą Anglii.
-
O już jesteście! - zawołała lekko zaskoczona. Przywitała się z
każdym nawet ze mną, ponieważ zobaczyła karcące spojrzenie
swojej matki. Mała Annabeth gdy tylko ją zobaczyła szybko
podleciała do niej i ją przytuliła. Moja kuzynka złapała ją i
zakręciła wokół własnej osi.
-
A gdzie ty byłaś? - spytała czterolatka.
-
Jeździłam na koniku. - powiedziała uśmiechając się. Lily Potter
dla mnie nigdy nie była miła, ale dla Beth zawsze.
-
A zabierzesz mnie kiedyś ze sobą?
-
Jak twoi rodzice ci pozwolą. - Blondynka podleciała do swoich
rodziców i zaczęła piszczeć „Proszę! Proszę! Proszę!” w
końcu się zgodzili, a Annabeth się uspokoiła i usiadła obok nich
na sofie.
Po
kilkunastu minutach w domu zebrała się już cała nasza rodzina.
Ponad dwadzieścia osób. Potterowie rozdzielili nam pokoje, a potem
wszyscy zgromadziliśmy się na kolacji. Gdy już wszyscy zjedli
rozeszli się do swoich pokoi. W końcu jutro Boże Narodzenie.
Lily
Potter
25
grudnia musiałam wstać o ósmej co wcale mnie nie cieszyło. Choć
rok temu było gorzej – szósta rano – tak wczesne wstawanie nie
jest dla mnie, ale jeżeli spędzasz Boże Narodzenie u swoich
dziadków musi być wszędzie punktualnie.
Gdy
tylko wstałam z łóżka skierowałam swoje kroki w stronę
łazienki. Wzięłam krótki, gorący prysznic, umyłam zęby i
rozczesałam włosy. Po chwili byłam już w garderobie i wybierałam
ubrania na dzisiaj http://stylistki.pl/christmas-part-16-386601/
Ubrałam się w nie i zabrałam się za robienie makijażu. Oczy
pomalowałam lekko srebrnym cieniem i podkreśliłam szarą kredką,
wytuszowałam rzęsy i pomalowałam usta czerwoną szminką.
Machnięciem różdżki pozbyłam się kolczyka z dolnej wargi oraz z
prawego ucha – nie chciałam słuchać wywodów mojej babci –
spróbowałam też zatuszować tatuaż na kostce, ale z marnym
skutkiem. Miejmy nadzieję, że go nie zauważy.
Wszystkie
te trzy rzeczy były moimi nowymi nabytkami. Gdy usłyszałam, że
Jim chce sobie zrobić tatuaż od razu zachciało mi się tego
samego. Pojechałam razem z nim i w taki oto sposób mam teraz smoka
na kostce. Umyśliłam sobie też kolczyka w prawym uchu oraz w
wardze więc... Są.
Spojrzałam
na zegarek. Była godzina 8:54. Postanowiłam, że zejdę już na dół
do jadalni. Oczywiście byli tam już prawie wszyscy. Na stole stały
wszystkie świąteczne potrawy, od faszerowanego indyka po pudding.
Gdy tylko przyszła już ostatnia osoba zasiedliśmy do stołu – ja
siedziałam pomiędzy moimi braćmi - i wzięliśmy się za jedzenie.
***
-
Lily, a możemy już się przejechać na koniku? - usłyszałam w
pewnym momencie głos Annabeth. Spojrzałam na Victoire i Teddy'ego
pytająco, a oni kiwnęli głowami.
-
Jasne. Tylko pójdę się przebrać. - powiedziałam. Wstałam od
stołu i szybko poszłam do swojego pokoju. Przebrałam się i
związałam włosy w koka.
Gdy
wyszłam z garderoby w swoim pokoju zauważyłam Louisa, rozłożył
się na moim łóżku. Był on młodszym bratem Victoire i Dominique
czyli synem Fleur i Billa. Był on wysokim blondynem o niebieskich
oczach. Chodził na siódmy rok tak jak ja, ale on chodził do
francuskiej szkoły. Szczerze mówiąc lubiłam go.
-
Czego chcesz? - spytałam.
-
Idę z tobą i z Anną. - powiedział podnosząc się z mojego łóżka
i kierując się w stronę drzwi.
-
Straszne. - zrobiłam smutną minkę. - Dlaczego to ja mam takiego
pecha, że muszę się ze wszystkimi uganiać.
-
Życie... - westchnął. - Słyszałem, że jedziesz do Dubaju na
ślub starszego Malfoya.
-
Taa... Na dodatek moją osobą towarzyszącą jest kompletny idiota.
-
Konkretnie.
-
Opowiem ci jak wyjdziemy. Weź Annabeth, a ja pójdę po konie.
Narzuciłam
na siebie kurtkę i wyszłam z domu kierując się w stronę stajni.
Weszłam do niej, przywitałam się z dwójką moich koni –
Mrocznym i Srebrzystą – i wyszłam razem z nimi. Przed stajnią
czekał już Louis z Annabeth.
Mroczny
Srebrzysta
-
Ja chce pojechać na tym czarnym. - powiedziała nie znoszącym
sprzeciwu tonem Beth, a ja miałam wrażenie, że gdzieś to
słyszałam. Uśmiechnęłam się. Wsiadłam na konia, a Louis podał
mi blondynke, która usiadła przede mną. Louis usiadł na
Srebrzystej i mogliśmy już pojechać.
-
No więc co z tą twoją osobą towarzyszącą. - drążył temat
Weasley podczas drogi.
-
Kumpel Malfoy'a.
-
Którego?
-
Młodego. Umówiliśmy się, że ja zabieram McCullougha – tego
kumpla – a on jedną z moich przyjaciółek. Wypadło na Elizabeth,
bo ona miała wolne. Gdybym mogła to wolałabym pójść sama.
-
Nie mam pojęcia dlaczego ty się zgodziłaś na tą propozycje.
Podobno ty i Malfoy nienawidzicie się... No chyba, że ja mam
przestarzałe informacje.
-
Długa historia...
-
Fajny tatuaż.
-
Co?! A tak tatuaż. Tak bardzo go widać?
-
No wiesz ja z łatwością go zauważyłem, ale może babcia Molly
skapnie się później.
-
Mam nadzieję, że nie nastąpi to dzisiaj albo jutro. Może ja
zacznę chodzić w spodniach albo w skarpetkach do kolan.
-
Wiesz może w tym roku zamiast swetra dostaniesz skarpetki.
-
Jednej rzeczy jestem pewna. Nasza kochana Rose będzie skakać z
radości jak zobaczy coś wełnianego.
-
Jak co roku zresztą. Zgadnij za to kogo możliwe, że spotkasz
gdzieś może w połowie drugiego semestru w swojej szkole.
-
Nie mów, że przyjeżdżasz do Hogwartu.
-
Tak przyjeżdżam. Kilkanaście osób od nas przyjeżdża do was, a w
tym ja.
-
Strasznie się cieszę. Już nie mogę się doczekać.
-
Tak ja też. A może w wakacje odwiedzisz mnie w końcu we Francji.
Dawno cię tam nie było.
-
Może.
Scorpius
Malfoy
Wspominałem
już może, że ten cholerny ślub mnie kompletnie nie interesuje.
Możliwe... Ludzie nie dadzą ci spokoju nawet w święta. Tylko
ślub, ślub i ślub. Chyba się przejdę i tak pewnie ich to nie
interesuje, bo przecież jest tu Margaery i jej rodzice.
-
Wychodzę. - poinformowałem ich i zostałem tylko zbyty kiwaniem
głowy mojej matki, która prowadziła na pewno bardzo interesującą
rozmowę z matką Margaery.
Zarzuciłem
na siebie kurtkę i wyszedłem z domu. Ludzie tam się nie da
wytrzymać. „Będziemy musieli to...” „Zamiast tego zrobimy
tamto...”. Jednym słowem dom idiotów. Mam nadzieję, że po
tym pieprzonym ślubie nie będzie już jakiś głupot, bo chyba
zwariuje. Mam nadzieję, że Aaron się wyprowadzi i w końcu będzie
spokój, a zresztą przecież ja wracam do Hogwartu. Chociaż tam też
nie ma spokoju.
Hmm...
Gdzie by tu pójść. Pewnie będę tak krążyć po okolicy. Albo...
Pójdę sobie poskładać życzenia. Mogę pójść do Ed'a no i do
Potterów może przynajmniej wtedy mi czas jakoś zleci. Najpierw do
Potterów, bo oni mieszkają bliżej.
Wyciągnąłem
różdżkę i teleportowałem się w okolice ich domu. Gdy miałem
już wchodzić po schodach zauważyłem Lily Potter, która właśnie
szła w stronę wejścia do domu. Oparłem się o ścianę domu i
zaczekałem aż ona do mnie podejdzie. Gdy tylko mnie zauważyła
stanęła zdziwiona.
-
Co ty tu robisz? - spytała, gdy już się opanowała.
-
A tak przyszedłem cię odwiedzić. - uśmiechnąłem się.
-
I ja mam w to uwierzyć?
-
No... A tak naprawdę nie mogłem wytrzymać już ględzenia o tym
ślubie.
-
I akurat musiałeś przyjechać tutaj.
-
No wiesz przecież podobno jesteśmy „kumplami”.
-
Mhm. Jasne. Wchodzisz do środka?
-
Tak. Najlepiej niezauważony.
-
Chcesz żebym cię ukrywała w swoim pokoju?! Pojebało cię! Nie
masz niczego lepszego do roboty?
-
Jak widać nie. Zresztą ty pewnie też nie.
-
Szczerze?
-
No.
-
Nudzi mi się cholernie. Ciesz się, że w magiczny sposób w mojej
kieszeni jest niewidka. - wyciągnęła z kieszeni srebrzysty
materiał i nakryła mnie nim. - Błagam powiedz mi, że wiesz gdzie
jest mój pokój?
-
Tak chyba pamiętam.
-
No to pójdź do niego. Ja tam zaraz przyjdę.
Weszliśmy
do domu, a ja w tej pelerynie wszedłem po schodach na górę.
Znalazłem całkiem szybko jej pokój, ponieważ salon obok niego –
który należał do Lily – miał całkiem spory taras. Wkroczyłem
do salonu i usiadłem na sofie. Po kilku minutach do pokoju weszła
Potter.
-
Mam ochotę cię zabić, ale poszłabym do Azkabanu za takiego jak
ty. - prychnęła i usiadła obok mnie. - Kim ja jestem, że muszę
wszystkich bronić przed ich rodziną.
-
Nie dramatyzuj.
-
Pff... Chcesz coś do picia? - spytała ni z tego ni z owego
odwracając wzrok w moją stronę.
-
Masz może coś mocniejszego. - uśmiechnąłem się zawadiacko.
-
Chcesz pić o tej godzinie? - raczej stwierdziła niż zapytała. -
Nie ma takiej opcji.
-
I kto to mówi? - wywróciłem teatralnie oczami.
-
Ja. Zresztą nie ważne. - Szybko podeszła do ściany, która była
równoległa do wyjścia na balkon i stanęła przed tą całkowicie
wolną częścią, która znajdowała się za sofą, a obok szafki.
Stuknęła w ścianę różdżką dwa razy i wymamrotała coś pod
nosem. Po chwili był tam już barek z najróżniejszymi alkoholami
oraz napojami bezalkoholowymi. Były tam też szklanki, różne
ozdoby do drinków oraz różne cytrusy takie jak cytryna, limonka i
pomarańcze, które wyglądały dziwnie świeżo.
-
Wow. - zdołałem tylko z siebie wydusić. Po chwili koło mojego
nosa latała szklanka z – jak mi się wydawało – mojito. Wziąłem
ją do ręki. Potter usiadła koło mnie z taką samą szklanką, a
barek zniknął. Spojrzałem przelotnie na drzwi i zobaczyłem, że
klamka się poruszyła. - Cholera! Dawaj niewidkę ktoś tu chce
wleźć - szepnąłem, a Potter nakryła mnie peleryną. Okazało
się, że to Rose Weasley.
-
Czego tu szukasz Weasley? - spytała Potter mrużąc oczy. Wyglądała
jak drapieżnika czający się na swoją ofiarę. Wiem trochę dziwne
porównanie, ale to była prawda.
-
Podobno się źle czujesz przyszłam zobaczyć co z tobą. -
powiedziała z lekko nutą ironii Weasley co nie było do niej
podobne. - Ale jak widzę był to pretekst do opicia się.
-
No i widzisz kochanie mylisz się. - Ruda, która jeszcze nie dawno
siedziała koło niewidzialnego mnie wstała i powoli zbliżała się
do swojej kuzynki. Ta za to zaczęła się cofać, ale nie miała jak
wyjścia ponieważ Potter szybkim ruchem różdżki zamknęła drzwi.
- To zwykłe picie. B-E-Z-A-L-K-O-C-H-O-L-O-W-E – przeliterowała
głośno i wyraźnie. - Jeżeli masz wątpliwości mogę je rozwiać.
- kolejny ruch różdżki, a Rose Weasley wylądowała na sofie a do
jej twarzy podleciała szklanka ze słomką. Lekko spróbowała i
chyba zorientowała się, że to nie był alkohol, bo jej twarz
wyglądała jakby chciała przeprosić Potter, ale jednocześnie coś
ją powstrzymywało. A tą rzeczą był nienawiść do kuzynki. - A
teraz żegnam ozięble. Bardzo nie mile było cię poznać. -
prychnęła. Otworzyła drzwi, a Weasley wyszła przez nie. -
Popieprzyło ją. - westchnęła i znów opadła na sofę. -
Dziewczyna ma urojenia. - zdjęła ze mnie pelerynę-niewidkę. -
Chyba za dużo pije i teraz wszędzie szuka alkoholu
-
Nie złe przedstawienie. - zaśmiałem się. Za co bym dostał, ale
mój refleks na to nie pozwolił i złapałem ją za nadgarstek.
-
Wiesz ty też możesz wylecieć przez drzwi tylko nie wiem jak
będziesz się tłumaczyć przed moimi rodzicami. Chyba będą
zdziwieni jak zobaczą cię u siebie w domu. - warknęła i wyrwała
mi swoją rękę.
-
Nie denerwuj się tak złość piękności szkodzi.
-
Tobie to już chyba nic nie zaszkodzi.
-
Oj Potter, Potter.
Lily
Potter
-
Lily! Edward przyjechał! - rano obudził mnie krzyk matki. Co on tu
robi do cholery! Przecież jest dopiero 26 grudnia! Otworzyłam oczy
i zobaczyłam, że spałam w salonie na czymś ciepłym i miękkim.
Powoli wstałam, spojrzałam na sofę i powstrzymałam się od
krzyku. Leżał tam Scorpius Malfoy we własnej osobie. Wzięłam
głęboki wdech i odkrzyknęłam do mojej mamy:
-
Daj mi kilka chwil!
Potem
zabrałam się za budzenie Malfoy'a. Potrząsałam nim, ale nic to
nie dawało. Musiałam przejść do drastycznych środków.
Wyciszyłam swój pokój, a potem wylałam na szatyna wiadro wody.
Usłyszałam piękną wiązankę przekleństw. Gdy w końcu otworzył
oczy widać w nich było lekkie zdziwienie.
-
Czy ja nie powinienem być w domu? - spytał głupio przekrzywiając
głowę.
-
Oczywiście, że powinieneś, a twój kumpel nie powinien do mnie
dzisiaj przyjeżdżać tylko jutro. - warknęłam.
-
Ed tu jest! No to bosko!
-
Wcale nie jest bosko. Ja idę się przebrać. Nie wychodź stąd!
Szybko
weszłam do swojej sypialni, a stamtąd prosto do garderoby. Wzięłam
pierwsze lepsze ubranie i ubrałam się w nie.
Nie
robiłam nawet makijażu tylko zleciałam na dół. W salonie
spotkałam Ed'a, który siedział tam z moją mamą. Ginny wypytywała
go o różne głupoty. Ja z rozczochranymi włosami wpadłam do
pokoju i gdyby ktoś nie wiedział mógłby pomyśleć, że śpieszę
się do chłopaka, ale byłby w błędzie.
-
No pogadaliście sobie już. Sorry mamo, ale muszę ci ukraść
Edwarda na chwileczkę. - zwróciłam się do Ginny i ponagliłam
McCullougha wzrokiem. Gdy oddaliliśmy się od salonu szepnęłam mu
do ucha. - Zgadnij kto jest u mnie w pokoju? - i nie dając mu czasu
na odpowiedź powiedziałam. - M... Scorpius. Nie zaczynaj się
drzeć, bo nikt o tym nie wie.
Szybko
weszliśmy do mojego salonu, ale tego debila tam nie było okazało
się, że leży na moim łóżku w tych mokrych ciuchach. Świnia.
Zrzuciłam go z niego – zaklęciem – i wysuszyłam łóżko na
którym usiadłam.
-
Weź się wysusz. - rzuciłam do Malfoy'a, który nadal leżał na
podłodze. Ed za to rozłożył się obok mnie wcześniej rzucając w
kąt pokoju swoją torbę z rzeczami.
-
Spoko. Nie denerwuj się tak. - mruknął szatyn i wyjął różdżkę
rzucając na siebie zaklęcie, które go wysuszy.
-
Kiedy się ciebie pozbędę? - spytałam z nadzieją, że zaraz nie
będzie go już w moim domu, ale... Nadzieja matką głupich.
-
Nie wiem. Wiesz chowanie się przed rodziną w twoim domu jest
naprawdę ciekawym zajęciem.
-
Może mi ktoś wytłumaczyć o co chodzi? - McCullough wyglądał na
kompletnie zdezorientowanego. W końcu gość przyjeżdża do mnie i
spotyka w moim pokoju swojego najlepszego kumpla. Coś tu jest nie
halo nie uważacie. Ja już się przyzwyczaiłam do tego, że moje
życie jest pełne głupot tego rodzaju.
-
Spotkałam tego o tu – wskazałam na Malfoy'a leżącego na
podłodze. - wczoraj pod moim domem. Podobno nie mógł wytrzymać
ględzenia o ślubie jego brata. Przemyciłam go do pokoju i miałam
się go pozbyć wieczorem, ale chyba zasnęliśmy, bo ten kretyn
nadal tu jest.
-
Wypraszam sobie kretynem nie jestem. - Malfoy zerwał się z podłogi
i chciał się na mnie rzucić, ale zrobiłam unik, a ten wpadł na
Ed'a. No to teraz mam dwóch na głowie.
-
Zabije cię Potter! - wykrzyknęli równocześnie. A ja zaczęłam
się cofać do drzwi.
-
Mam propozycje nie do odrzucenia. Zabijecie mnie kiedy indziej, a
teraz rozpakujemy moje prezenty. - zaproponowałam.
-
Okay. - mruknęli lekko zawiedzeni, a je odetchnęłam z ulgą.
Edward
McCullough
-
Czy ty nie powinieneś już iść do domu? - zwróciła się do
Scorpiusa leżąca na swoim łóżku pośród prezentów Lily.
-
No chyba tak... - mruknął Malfoy. Lilka wstała z łóżka i
wyciągnęła coś czym nakryła Scora, a ten stał się
niewidzialny. Od razu wpadło mi do głowy, że to peleryna-niewidka.
Nie komentowałem tego jednak. Potter wyszła z Malfoy'em i wróciła
po kilku minutach.
-
No w końcu wróciłaś. - westchnąłem z udawaną dezaprobatą.
-
Jedno pytanie. Co ty tu robisz? Przecież miałeś przyjechać jutro.
-
Tak jakoś wyszło. Nie ważne. Nie powinniśmy już zejść na dół?
Twoja matka mi mówiła, że mamy tam być o czternastej.
-
Co?! Tak długo nam zeszło?
-
Wiesz tych prezentów wcale nie było mało.
-
Może... Nie mam ochoty tam siedzieć, ale okay. - skierowaliśmy
swoje kroki w stronę jadalni. - A tak swoją drogą to co ty tu
robisz tak wcześnie? - Byłem pewny na 100%, że się o to zapyta
prędzej czy później, bo w końcu nie powinno mnie tu być dzisiaj.
Miałem przyjechać jutro i od razu mieliśmy się teleportować do
Dubaju, ale...
-
Moi starzy chcieli dzisiaj jechać do moich dziadków, a razem z nimi
mieszka taki jeden idiota, którego ja hmm... Nie toleruje. Zresztą
mój dziadek zawsze ma coś przeciwko mnie. No i tak oto jestem
tutaj. - odpowiedziałem, a my weszliśmy do pokoju z ogromnym –
naprawdę ogromnym – stołem. A przy stole siedzieli już
wszyscy... Wywnioskowałem to z tego, że były tylko dwa wolne
miejsca. Usiadłem między Albusem, a Lily.
-
Lily może przedstawisz nam swojego chłopaka. - powiedziała
kobieta, która musiała być jej babcią, bo była najstarsza. Razem
Lil długo powstrzymywaliśmy śmiech, ale w końcu się
roześmialiśmy, a gdy zielonooka już się uspokoiła odpowiedziała:
-
To nie jest mój chłopak tylko kolega z Hogwartu i – Nie zdążyła
dokończyć, bo jej babcia jej przerwała.
-
To co on tu robi. Nie powinien być z rodziną na święta? No i od
kiedy to zaprasza się kolegów na święta? A poza tym...
-
To jest Edward McCullough, który będzie osobą towarzyszącą Lily,
mamo. - wytłumaczyła dobitnym tonem Ginewra Weasley ucinając
temat.
Szczerze
mówiąc z rodziny Lily znałem tylko cztery osoby. Jej braci oraz
Rose i Hugo Weasley'ów. Jednak nie spodziewałem się, że reszta
jej rodziny może być tak... No wiecie spodziewałem się, że
będzie dużo rudzielców podobnych do Rose i Hugo, ale się myliłem.
Widziałem kilka całkiem nieźle wyglądających dziewczyn i
dziewczyny z pewnością też mogłyby zawiesić oko na nie których
chłopakach.
Gdy
tak lustrowałem wszystkich z rodziny Lily zostałem kopnięty pod
stołem, a Lil szepnęła mi do ucha:
-
Mam pewną prośbę może nie podrywać nikogo z mojej rodziny
włącznie z facetami oraz starszymi od ciebie o kilkanaście lat.
Wierz mi wiem, że ty, Malfoy i Zabini podrywaliście starsze od
siebie. - Czy ona musi tyle wiedzieć? Zadałem sobie w
myślach pytanie. Lily Potter nigdy nie była tą, która roznosiła
plotki po całym Hogwarcie ani też nikogo o nic nie wypytywała –
chyba, że gdy planowała się na kimś zemścić – ale prawie
zawsze wszystko do niej trafiało.
-
Wiesz czasem zaczyna mnie irytować to, że ty tyle wiesz.
-
Ciesz się, że nikomu o tym nie opowiadam. Temat plotek numer jeden
przez miesiąc Najwięksi podrywacze w Hogwarcie kręcą ze
starszymi od siebie kobietami.- uśmiechnęła się
na tą myśl i wróciła do jedzenia. To będzie naprawdę długo
przerwa świąteczna.