czwartek, 14 maja 2015

Rozdział 7

Lily Potter
Rano obudził mnie budzik, który nastawiłam na godzinę 7:00, a wszystko przez to, że do Dubaju mieliśmy się teleportować już o ósmej. Nie wiem dlaczego tak wcześnie umyślili sobie wyjazd moi rodzice, ale jakoś to przeżyje. Może...
Zwlokłam się powoli z łóżka i poszłam do łazienki by móc odhaczyć poranną toaletę z listy rzeczy do zrobienia (...której tak naprawdę nie ma). Potem poszłam do garderoby w której wyszukałam jakieś ubrania.

Postanowiłam, że nie będę robić dzisiaj jakiegoś bardzo widocznego makijażu więc tylko usta lekko pociągnęłam błyszczykiem, a rzęsy wytuszowałam. Wzięłam z garderoby białą – całkiem dużą – torbę do której wpakowałam najpotrzebniejsze rzeczy – takie jak telefon.
Gdy już się uszykowałem była dopiero godzina 7:36 więc miałam jeszcze sporo czasu. Zostawiłam torbę przy walizce i wyszłam ze swojego pokoju. Słyszałam jak Ginny krząta się po domu sprawdzając czy przypadkiem czegoś nie zapomniała oraz Harry'ego, który znowu szukał swoich okularów aż w końcu musiał się zdecydować na założenie soczewek.
Bez pukania weszłam do pokoju gościnnego, który zajmował Ed i zobaczyłam, że blondyn jeszcze śpi. Westchnęłam z dezaprobatą i zaczęłam go budzić. Wymamrotał coś pod nosem i przekręcił się na drugi bok. Musiałam użyć różdżki żeby w końcu ściągnąć go z łóżka, gdy tylko powiedziałam mu która jest godzina z prędkością światła pognał do łazienki. Po piętnastu minutach był już gotowy, jeżeli można było to tak nazwać. Włosy miał tak samo rozczochrane jak Albus albo Malfoy, a koszulka którą na siebie założył była kompletnie pognieciona. Jeden plus był taki, że McCullough był już spakowany – gdy do nas przyjechał w ogóle się nie rozpakowywał. Jednym ruchem różdżki sprawiłem, że jego koszulka wyglądała jakby wcale nie była wciśnięta w jakiś kąt, a potem ułożyłam jego włosy tak jak wyglądały zawsze. Edward założył jeszcze czapkę z daszkiem i był gotowy.
- Dzięki. - mruknął z lekkim uśmiechem.
- W ramach wdzięczności mógłbyś znieść moją walizkę na dół. - powiedziałam robiąc słodką minkę.
Ed chwycił swoją torbę, a potem poszliśmy do mojego pokoju po moje rzeczy. Gdy zeszliśmy na dół nie był tam tylko Jamesa, który chwilę później zleciał szybko po schodach i do nas dołączył. No i teraz wszyscy byliśmy już w komplecie. A właśnie zapomniałabym o tym, że moi bracia zaprosili dwie dziewczyny. Albus zaprosił Grace Ignoratio, a James Jessice Hopkins. Oczywiście Grace znałam, ale Jessica była kolejną nieznajomą mi dziewczyną. Albus z Ignoratio zaczął już chodzić w Hogwarcie.
Grace Ignoratio

Jessica Hopkins
Mój tata machnięciem różdżki pozbył się naszych bagaży i powiedział:
- Skoro wszyscy już jesteśmy gotowi to możemy się teleportować. Pamiętacie jaki adres wam podałem. - Wszyscy kiwnęliśmy głowami. Skupiłam się i teleportowałam w wyznaczone miejsce. Dom który przed sobą zobaczyłam był piękny.




- Jest to jeden z domów dubajskiego ministra magii więc błagam was nie zniszczcie niczego. - Gdy moja mama to powiedziała zastanowiła mnie jedna rzecz. Ginny mówiła o tym tak jakby sama z Harrym nie miała tu mieszkać. - Chodźcie pokażemy wam część domu.
- Wy tu nie zostajecie? - spytał w końcu James.
- Nie. My z Harrym mamy dużo rzeczy do zrobienia. Przyjedziemy dzień przed ślubem i dzień po ślubie wyjedziemy. Wy możecie zostać tutaj do 4 stycznia. Chociaż lepiej by było gdyby Lily wróciła wcześniej bo w końcu w niedziele masz już jechać do Hogwartu więc dobrze by było gdybyś pojawiła się w domu chociaż trzeciego. - wytłumaczyła moja matka.
- Taa... Jasne. - mruknęłam pod nosem. - Chodźmy już oglądać ten dom.
Moja mama pokazała nam kuchnie jadalnie i salon, a potem kazała sobie wybrać pokój – każdy miał garderobę i łazienkę. Ja swój pokój wybrałam ze względu na to, że miał taras i łatwo było przy tym wyjść do ogrodu, a ogród był naprawdę piękny.




pokój Lily

taras przy pokoju Lily
Gdy tylko weszłam do swojego pokoju zaczęłam wypakowywać rzeczy – za pomocą różdżki. Wszystkie ubrania, buty, torebki, biżuterie wysłałam do garderoby, a kosmetyki do łazienki. Walizkę postawiłam w kącie garderoby.
W chwili gdy miałam sięgnąć po swoją torbę do pokoju wszedł... Edward. Od razu usiadł na moim łóżku, spojrzałam na niego pytającym spojrzeniem, ale ten dopiero po chwili przypomniał sobie o czym miał mi łaskawie powiedzieć.
- Może pójdziemy do Malfoy'ów. Podobno mieszkają nie daleko. A wiesz nie chce iść sam więc może pójdziesz ze mną. Przy okazji poznasz narzeczoną Aarona, ja zresztą też...
- Wiesz tym ostatnim argumentem mnie skusiłeś. - wzięłam swoją torbę i zarzuciłam sobie na ramię. - Jak mam tam iść to chodź. - pogoniłam go ruchem ręki.
- A nie możemy się teleportować. - mruknął cicho, ale nie za cicho żebym usłyszała.
- Czy ty myślałeś, że ja mam zamiar tam iść? - spytałam lekko się uśmiechając. - Wiesz gdzie to jest? - Kiwnął głową, a ja złapałam go za ramię. - No to teleportuj się ja przecież nie wiem gdzie to jest.
Po chwili staliśmy już na podwórku na którym zauważyłam Scorpiusa i Aarona. Zdziwiłam się trochę widząc ich, ale przemknęło mi przez głowę, że może to Ed napisał do swojego kumpla informując go o tym, że się pojawimy. Aaron podszedł do mnie i zamknął w uścisku.
- Lily jak ja cię dawno nie widziałem! - powiedział z słyszalnym entuzjazmem w głosie.
- Jak widać wystarczająco długo, żeby się zaręczyć. - zaśmiałam się cicho. Blondyn nie zdążył mi odpowiedzieć ponieważ usłyszeliśmy damski głos którego nie znałam. Należał on do brunetki, która dopiero co pojawiła się na podwórku.
Margaery Marshall


Aaron Malfoy
- Aaron mógłbyś mi powiedzieć kto to jest? - Próbowała ukryć emocje, ale nie była w tym dobra w jej głosie było słychać zdenerwowanie, a gdy na nią spojrzałam na pierwszy rzut oka widać było, że jest zazdrosna. Wyplątałam się z uścisku Aarona i odsunęłam o krok.
- Nazywam się Lily Potter dla twojej wiadomości. - rzuciłam bez żadnego wyrazu na twarzy. - Bardzo mi smutno, że nikt o mnie nie wspominał.
- Właśnie wspominali. - Margaery zmrużyła oczy, a ja zwróciłam tylko uwagę na to, że użyła liczby mnogiej.
- A kto był tak miły?
- Państwo Astoria i Draco oraz Aaron i Scorpius. - No i w tym momencie zaczęłam kaszleć próbując zamaskować atak śmiechu. Szybo się uspokoiłam i podeszłam do Scorpiusa.
- Nie wiedziałam, że aż tak bardzo ci się podobam, że opowiadasz o mnie wszystkim. - szepnęłam mu do ucha.
- Jeżeli tak bardzo chcesz wiedzieć opowiadałem o tobie same złe rzeczy. - warknął cicho, choć ja go usłyszałam reszta nawet gdyby chciała nie mogłaby tego zrobić z jednego prostego powodu zagłuszyła go Astoria, która wypadła na dwór i ogłosiła:
- Lilyanne jak miło cię widzieć. Chce ci tylko powiedzieć, że miło by było gdybyś pomogła Margaery wybrać suknie ślubną. - Po pierwsze wiedziałam, że jest jedna zasad nigdy nie sprzeciwiaj się Astori Malfoy, bo zaczną się pytania, po drugie mam ochoty uderzyć w twarz osobnika, który stoi koło mnie uśmiecha się z satysfakcją, a po trzecie właśnie wpadł mi do głowy genialny pomysł.
- Oczywiście z miłą chęcią to zrobię. - posłałam jej uśmiech, a ona zniknęła w głębi domu. - Scorpius szykuj się jedziesz z nami.
- Że co? - miał kompletnie zdezorientowaną minę, ale nagle dostał olśnienia i przypomniał sobie dlaczego musi z nami iść. - Tak... Jasne, ale Ed idzie z nami jak chcesz chociaż ja i tak już będę musiała się z nim długo użerać.


Scorpius Malfoy

- Mam nadzieję, że masz prawo jazdy. - Potter spojrzała na Margaery, ale ta tylko pokręciła przecząco głową, a rudowłosa uniosła oczy ku niebu. - Przez to, że ty nie tolerujesz teleportacji będziemy musieli pojechać taksówką, co nie? - zapytała się retorycznie Lily.
- Nie wiem jakim cudem Aaron mógł z tobą wytrzymać. - mruknęła pod nosem przyszła żona mojego brata.
- Wiesz wtedy była jeszcze grzeczną dziewczynką. - zaśmiał się Ed za co dostał od Potter delikatnie z łokcia. Mógłbym się założyć o wszystko, że gdybym ja coś takiego powiedział już dawno rzuciłaby we mnie Cruciatusa, ale jakoś to przeboleje.
- Ma ktoś numer dubajskiej taksówki? - zapytała Margaery. Ludzie jaka idiotka. Oczywiście, że nie przecież my tu nie mieszkamy!
- Mógłby nas podrzucić James... - zaczęła Potter, ale jej przerwałem.
- James wziął ze sobą auto. Czy on nigdy nie może nie mieć ze sobą ani jednego swojego auta. A po drugie jak on to zrobił? - spytał McCullough.
- Zaklęcie zmniejszająco-zwiększające. - odpowiedziała. Nie mogła wpaść na ten pomysł wcześniej. Westchnąłem i ruszyliśmy w kierunku domu w którym mieszkali obecnie Potterowie.
Z jednej rzeczy mogłem być zadowolony... Mój brat na swój ślub wybrał koniec grudnia a w tym miesiąc w Dubaju nie panowały jakieś okropne upały. Średnia temperatura to było około 20 stopni.
Gdy po kilkunastu minutach doszliśmy do domu w którym mieszkali Potterowie zastaliśmy najstarszego z Potterów na tarasie z jakąś laską siedzącą mu na kolanach. Lily chrząknęła, a jej brat zwrócił wzrok w naszą stronę.
- Jim pożycz mi swój samochód. Bardzo ładnie proszę. - James Potter nie miał zbyt zadowolonej miny, ale rzucił siostrze kluczyki i poinformował, że auto jest w garażu.
- Mam nadzieję, że potrafisz tym jeździć. - zwróciłem się do Lily, która siadała już za kierownicą czarnego mercedesa-benza (cabrioleta).
- To, że jeszcze nie mam prawa jazdy nie oznacza, że nie potrafię jeździć samochodem. - prychnęła. Ja usiadłem z przodu obok Lily, a Ed i Marshall musieli się zadowolić tyłem samochodu. Miałem coś powiedzieć, ale nagle usłyszałem paniczny głos Margaery:
- A co jeśli złapie nas policja.
- Nie złapią. - Potter machnęła ręką. - Gdzie chcesz jechać po te suknię ślubną. - widziałem po wyrazie jej twarzy, że nie ma ochoty użerać się z narzeczoną jej byłego i jej suknią, ja zresztą też nie miałem na o ochoty. - Słyszałam, że jest tu największa galeria handlowa na świecie więc moglibyśmy tam pojechać.
- Dobrze. - przytaknęła Marshall.
- Jak ja się cieszę, że James wziął GPS'a. - mruknęła pod nosem Lily i zaczęła wpisywać dane do urządzenia przymocowanego pomiędzy nami. Potem założyła okulary przeciw słoneczne i ruszyliśmy w drogę.
Wbrew pozorom droga do tej galerii nie trwała aż tak długo, ale znalezienie jakiegoś miejsca parkingowego już tak. Gdy nagle Potter dodała gazu z zaskoczenia złapałem się drzwi. Okazało się, że po prostu zobaczyła wolne miejsce i nie chciała żeby je ktoś zajął. Wyszliśmy z samochodu i ruszyliśmy do wejścia do galerii.
Lily i Margaery były dziwnym połączeniem, bynajmniej jeżeli chodzi o wygląd. Potter nie była wysoką osobą i nawet na bardzo wysokich obcasach sięgała mi do połowy głowy – zważając na to że jest wysoki – ale bez butów sięgałaby mi ledwo do brody, była ubrana w krótkie spodenki, T-shirt i żakiet, a na ręce trzymała torbę. Marshall była za to tak wysoka, gdyby założyła jedno z par butów rudowłosej wyglądałaby przekomicznie dlatego gdy chciała założyć buty na obcasie musiały być one niskie, była ubrana w długą – sięgającą jej kostek - zwiewną sukienkę i do tego założyła sandałki, przez ramię przewiesiła sobie torebkę w której zmieścił jej się zapewne tylko portfel i telefon. Lily swoje włosy rozpuściła – zresztą jak zawsze – Margaery za to związała swoje w koka.
- Czemu się na mnie patrzysz? - spytała Potter przekrzywiając lekko głowę i mrużąc oczy ponieważ zdjęła już swoje okulary i teraz spoczywały one na jej włosach.
- Dla twojego dobra lepiej żebyś w to nie wnikała. - mruknąłem. Ona tylko wzruszyła ramionami i weszła do galerii z uśmiechem na twarzy mówiącym To będą wspaniałe zakupy ja przetłumaczyłem to jako To będą męczące zakupy i wszedłem za nią do środka.


Edward McCullough

Gdy w końcu przestałem wpatrywać się w ogromne akwarium, które znajdowało się w samym środku Dubaj Mall, a w środku tego akwarium pływały najprzeróżniejsze rodzaje stworzeń morskich w tym rekinów mogliśmy w końcu ruszyć dalej. Wchodziliśmy prawie do każdego sklepu, bo Lily która była zakochana w zakupach nagle przypomniała sobie, że zabrała do Dubaju bardzo mało ubrań. Pff...
Zresztą z Margaery nie było lepiej razem z Potter latała po sklepach i oglądała różne rzeczy. Najgorzej jednak było gdy weszliśmy do sklepu w którym były suknie wieczorowe. Marshall nie mogła się zdecydować, którą suknie ślubna wybrać, a gdy Lily jej jakieś pokazywała albo je przymierzała albo odrzucała. W końcu rudowłosa usiadła między mną, a Scorpiusem. A właśnie wspominałem, że mój kumpel nosił wszystkie zakupy Potter.
- Ta dziewczyna jest najbardziej niezdecydowaną osobą jaką w życiu widziałam. - warknęła z irytacją i odrzuciła swoje włosy do tyłu.
- Gdyby była tobą to wykupiłaby wszystkie suknie, które jej się podobają i potem zrobiłaby na radę ze wszystkimi kobietami w jej rodzinie, które pomogłyby wybrać jej którą w końcu ma założyć. - mruknął Scor.
- Mała poprawka ja nie doradzałabym się wszystkich, a gdyby się doradzała to i tak bym się ich nie posłuchała. - poprawiła go.
- A tak zapomniałam dwa inne charaktery. Posłuszna mugolka i buntownicza czarownica. - zaśmiał się.
- Bardzo śmieszne...
Nagle usłyszałem głos Marshall, która mówiła żebyśmy do niej podeszli, bo chyba wybrała już odpowiednią suknie. Nie wiem co ja ze Scorpiusem mieliśmy do tego, ale dla świętego spokoju podeszliśmy tam.
- No i jak podoba wam się? - spytała, ale ja nawet nie zwracałem na nią uwagi tylko rozglądałem się po całym sklepie bez najmniejszego zainteresowania. Gdy usłyszałem dźwięk, który ogłosił, że Margaery wraca do przebieralni spytałem Scorpiusa z nadzieją:
- Powiedz mi, że ona już skończyła.
- Tak, na szczęście myślałem już że zostaniemy tu na noc. Wiesz żałuje jednak, że ona nie kupiła sobie kilku sukni. Niech sobie naciąga mojego brata. Nie mój interes. - odpowiedział.
- Och jak ty dbasz o jego pieniądze. - mruknąłem z sarkazmem. - Teraz wracamy już do domu co nie?
- Chyba tak. - powiedział jednak nie było to zbyt przekonujące. - Lily jedziemy już do domu?
- No tak mi się wydaję. Mam nadzieję, że Marshall ma chociaż resztę i przyszliśmy tu tylko po suknie. Zakupy z nią są męczące nawet dla mnie. - zaśmiała się, ale w tym śmiechu nie było ani trochę rozbawienia. Po kilku minutach podeszła do nas Margaery z uśmiechem, ale my tylko zapytaliśmy równocześnie:
- Jedziemy już do domu?
- Nie. - cała moja nadzieja właśnie się ulotniła. - Muszę jeszcze kupić kilka rzeczy. - wywróciłem oczami. Zapewne ona znała zupełnie inną definicję słowa kilka rzeczy.


Lily Potter

- W końcu do domu. - usłyszałam westchnięcie Malfoy'a i zaśmiałam się pod nosem. Usiadłam za kierownicą samochodu mojego brata, włączyłam radio i zaczekałam aż wszyscy wsiądą do środka, a potem ruszyłam. Widziałam w lusterku, że Margaery siedziała obok Ed'a z promiennym uśmiechem zadowolona za zakupów, blondyn za to miał naburmuszoną minę. A Malfoy siedziała obok mnie z twarzą nie wyrażającą żadnych emocji czyli tak jak zawsze.
Jechaliśmy w stronę naszego tymczasowego domu a przed nami widać było, że słońce za niedługo zajdzie. Nie zdziwiłam się widząc to ponieważ kilka rzeczy Marshall było kilkunastoma rzeczami. Często spędzałam dużo czasu chodząc po sklepach, ale nigdy nie cały dzień... No ale co zrobić skoro w Dubaj Mall jest tyle sklepów.
Z lekkim uśmiechem na ustach zahamowałem przed domem Malfoy'ów z piskiem opon tak, że zobaczyłam jak głowa Astori wygląda przez okno, a Aaron który kąpał się w basenie obrócił się w naszą stronę. Wyskoczył z niego i podszedł do furtki ociekając wodą.
- Nie wiedziałem, że masz prawo jazdy. - zwrócił się do mnie.
- Nie musiałeś wiedzieć, bo wcale go nie mam. - zaśmiałam się. - Zabieraj zakupy swojej narzeczonej, bo my spadamy.
- Zabierasz Scorpiusa? - zapytał z nadzieją.
- A czemu miałabym go zabierać? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie i uniosłam brwi.
- Wiesz chce się mnie pozbyć. - prychnął młodszy z Malfoy'ów i wysiadł z samochodu prawie od razu na jego miejscu pojawił się Ed.
- No to pa! - rzuciłam i odjechałam. Wystarczyło kilka minut, a my już wysiadaliśmy z auta Jamesa. Włożyłam kluczyki do kieszeni. - Ed pomożesz mi z zakupami? - blondyn kiwnął głową i podzieliliśmy się torbami. Wrzuciliśmy je do mojej garderoby, a ja poszłam poszukać Jamesa. Nigdzie gdzie to tej pory szukałam go nie było więc poszłam do jego pokoju. Wolałam wcześniej zapukać, bo znając mojego brata mogły się tam dziać różne rzeczy. Gdy nie usłyszałam odpowiedzi uchyliłam lekko drzwi i okazało się, że leżał na swoim łóżku i słuchał muzyki.

Miał zamknięte oczy więc mnie nie zauważył dopiero gdy ściągnęłam mu słuchawki z uszu łaskawie na mnie spojrzał. Podał mu kluczyki, a on wsadził je sobie do kieszeni.
- Ile czasu można spędzić na mieście? - spytał.
- Jeżeli wybierasz się do największej galerii handlowej na świecie i zabierasz ze sobą niezdecydowaną przyszłą pannę młodą może tam spędzić nawet kilka dni. - mruknęłam bez entuzjazmu.
- Jak dobrze, że jestem facetem i nie mam takich problemów.
- Ale jesteś facetem zakochanym w swoich samochodach, który ma dylemat jaki model kupić kolejny. - uchyliłam się przed lecącą w moją stronę poduszką. - No to ja już sobie pójdę.
- O tak, tak będzie o wiele lepiej. - James znowu nałożył na uszy słuchawki a ja wyszłam z jego pokoju. Niestety przed drzwiami spotkałam się z kolejną laską mojego brata Jessicą Hopkins. Ominęłam ją szerokim łukiem i zeszłam do kuchni, bo nagle przypomniałam sobie, że prawie nic dzisiaj nie jadłam.
Na początku trochę się zdziwiłam, że lodówka jest prawie całkowicie zapełniona i nie ma tam ani jednego miejsca wolnego gdzie można by było coś wcisnąć, ale wpadło mi do głowy, że pewnie to moja matka wypakowała tak tą lodówkę. Poszperałam po różnych szafkach próbując sobie wbić do głowy gdzie co się znajduję. Postanowiłam zrobić sobie spaghetti ponieważ był najprostsze do zrobienie.
Przygotowanie jedzenia nie zajęło mi dużo czasu. Nałożyłam je sobie na talerz i poszłam do jadalni. Usiadłam przy stole i zaczęłam jeść. Już z daleka usłyszałam zbliżające się kroki, a wszystko przez to, że w domu panowała nienaturalna cisza. Nie musiałam nawet podnosić wzroku żeby zorientować się, że w jadalni pojawił się Ed. Usiadł koło mnie a ja poczułam intensywny zapach spaghetti, proszku do prania i jego perfum – dziwne połączenie.
- Czy ty masz aż tak dobry węch, że wyczuwasz jedzenie nawet za zamkniętymi drzwiami? - spytałam odwracając wzrok w jego stronę i patrząc jak pochłania przygotowane przeze mnie jedzenie.
- No jak widać tak. Byłbym nie złym zwierzakiem. - zaśmiał się.
- Chyba tchórzofretką... - podsunęłam mu.
- To wcale nie było śmieszne. - mruknął niby urażonym tonem.
- Było. Zostań animagiem mogę się założyć, że będziesz się przemieniał właśnie w to zwierzę.
- Taa... Wiesz nie spodziewałem się, że pierwszy dzień pobytu w Dubaju będzie taki...
- Nudny?
- Bardziej męczący. To chodzenie po sklepach było cholernie nudne fakt, ale nie nazwałbym tego dnia zupełnie nudnym. Po prostu chodzenie po tych sklepach wcale nie było jak spacer po parku zważająca na to, że spędziliśmy tam prawie dzień.
- Fakt. Właściwie to jaka panna młoda robi zakupy na ostatnią chwilę?
- Mnie o to pytasz jestem facetem ja nie muszę wybierać sukienek tylko odpowiedni kolor krawatu lub koszuli. - zaśmiał się i puścił mi oczko.
***
Gdy usłyszałam irytujący dźwięk budzika, który nastawiłam sobie w telefonie od razu miałam ochotę wyrzucić tą przeklętą maszynę. Jednak wiedząc, że nie mam dziś zbyt dużo czasu na wylegiwanie się w łóżku wstałam z łóżka i od razu poszłam do łazienki. Wzięłam gorący prysznic i umyłam zęby. Jednym machnięciem różdżki wysuszyłam swoje włosy i w szlafroku wyszłam z łazienki przenosząc się do garderoby. Zasiadłam przy toaletce i zabrałam się za robienie makijażu, który bo moich długich staraniach wyglądał tak: http://zszywka.pl/p/idealnie--11092757.html Z fryzurą jednak nie próbowałam się nawet męczyć ponieważ nigdy nie wychodziła mi taka jaka miała być. Związanie ich w kucyka lub zrobienie koka, okay reszta jednak nie była dla mnie. Wyobraziłam sobie fryzurę jaką chciałabym mieć na głowię i skierowałam różdżkę w stronę moich włosów wypowiadając zaklęcie:
- Mutationes prodisse
Po chwili na mojej głowie pojawiła się odpowiednia fryzura http://zszywka.pl/p/delikatne-sombre-14519770.html Może nie była ona jakaś wymyślna, ale daje sobie rękę uciąć, że nawet gdybym próbowała ją zrobić to i tak by mi nie wyszła. Oczywiście nie jestem jakimś nieudacznikiem, ale każdy musi mieć jakąś wadę (:P). No a teraz możemy się zabrać za manicure. Po bardzo długich 30 minutach moje paznokcie wyglądały tak jak chciałam http://zszywka.pl/p/--13386276.html
Zadowolona z efektów swojej pracy wstałam i ruszyłam po moją sukienkę, która wisiała na wieszaku, a obok niej znajdowały się wszystkie dodatki, które miałam zamiar dzisiaj założyć http://www.polyvore.com/dress/set?id=64066141 Zrzuciłam z siebie szlafrok i zaczęłam ubierać przygotowane ubrania.


Scorpius Malfoy
Gdy w końcu ubrałem strój, który kazała mi założyć moja matka wyszedłem z pokoju. Oczywiście wyglądałem niemal dziwnie w garniturze, trampkach – nigdy nie założyłbym tych beznadziejnych butów, które pokazała mi matka – i z moją fryzurą.
Gdy tylko wyszedłem do ogrodu przystanąłem z uniesionymi brwiami. W ogóle nie przypominał tego wcześniejszego. Do prowizorycznego ołtarza prowadził biało-złoty dywan,który kończył się przy podwyższeniu, na którym stał pastor (Margaery i Aaron - oczywiście ze względu na rodzinę tej pierwszej – brali ślub jak zwykli mugole) ubrany w biały ornat. Po obu stronach dywanu stało około trzystu krzeseł przeznaczonych dla gości. Każde ubrane było przy pomocy białego materiału, który z tyłu na oparciu związany był wielką kokardą, z wystawionymi trzema żywymi kwiatami. Przy ostatnim krześle postawiony był łuk, opleciony białymi kwiatami i zielonymi liśćmi. Zamiast gołego nieba, firma zamontowała kratkę (Nie pytajcie mnie jak, bo nie mam pojęcia. W końcu była to mugolska firma.), z której zwisały białe i fioletowe bzy oraz lampiony. Od każdego krzesła biegł materiał, który całemu wystrojowi nadawał elegancji.
Powoli goście zaczęli zajmować swoje miejsca. W końcu już zostało nie wiele czasu. Rodzice moi i Margaery przed ślubem zrobili całą listę kto siedzi na którym miejscu i teraz cztery osoby latały z listami i wyznaczały każdemu odpowiednie miejsca. Cieszyłem się, że to nie przypadło mnie.
W tłumie wypatrzyłem Ed'a, który stał razem z Lily Potter i Elizabeth Halliwell, która z pewnością wyszła z domu gdy ja oglądałem robotę mugoli. Ruszyłem w ich stronę i zostałem powitany śmiechem blondynki, którą rozśmieszyło coś co powiedział McCullough. Oczywiście gdy tylko do nich doszedłem zostałem zmierzony krytycznym spojrzeniem zielono-złotych oczu.
- Garnitur i trampki? - spytała Potter unosząc brwi.
- Ciesz się, że założyłem krawat. Nawiasem mówiąc jestem pewien, że człowiek, który go wymyślił chciał popełnić samobójstwo, ale popatrzył się w lustro i stwierdził, że dobrze w tym wygląda więc postanowił nie umierać zbyt wcześnie i przekazać to dalej światu. - odpowiedziałem.
- Tak na pewno tak było. - uśmiechnęła się lekko, prawie niezauważalnie. - Chodźmy już, bo Astoria właśnie zabija nas wzrokiem.
- Nie martw się, ona tak ma często. - prychnąłem, ale ruszyłem w stronę jednego z moich kuzynów, który latał z listą. Można się dziwić, ale naprawdę nie miałam bladego pojęcia gdzie oni mnie usadzili. Okazało się, że razem z Halliwell i Potterami – prócz Jamesa, który był świadkiem - siedziałem w drugim rzędzie.
Gdy tylko tam doszliśmy rozbrzmiały pierwsze takty marszu Mandelsona. Pierwsze po dywanie przeszły trzy druhny ubrane w liliowe suknie. A za nimi szła wraz ze swym ojcem Margaery ubrana w tą suknię, którą tak długo wybierała:


Cała ta ceremonia przeleciała mi tak szybko, że jedyne co pamiętam to słowa Aarona: „i, że cię nie opuszczę aż do śmierci.”. Spojrzałem na wszystkich i okazało się, że nie płakały tylko trzy osoby – mężczyzn nie zaliczam – Ginny i Lily Potter oraz Halliwell.
Wszyscy ruszyli do okrągłych stolików ustawionych wokół drewnianego parkietu. Gdy tylko zasiedliśmy do nich podano obiad. Po kilkunastu minutach usłyszałem znajomy głos:
- A teraz na parkiet zapraszamy parę młodą. - Zaciekawiony odwróciłem wzrok w stronę podwyższenia na którym zobaczyłem The Stars.
Gdy tylko mój brat i Margaery skończyli swój taniec na parkiet wyszło więcej osób, a Lily – o ile mi się to nie przewidziało – została wezwana skinieniem głowy przez Zayne'a. Utwierdziłem się w tym przekonaniu gdy zobaczyłem jak podnosi się z krzesła i idzie w tamtym kierunku.
Wystarczyło kilka minut ich rozmowy, a Potter stał już na scenie. Została zapowiedziana przez Chrisa i zaczęła śpiewać: https://www.youtube.com/watch?v=hqQY9UkGC_A


Lily Potter
Mam radę dla wszystkich ludzi na tym świecie. Nigdy nie podchodźcie do zespołu grającego na weselu, a tym bardziej do zespołu, który niestety jakimś cudem was poznał. Może to się skończyć tym, że wylądujecie na scenie śpiewając jakąś beznadziejną piosenkę, która pierwsze wpadła wam do głowy. No bynajmniej tak się stało w moim przypadku.
Tańczyłam z tyloma facetami, że nie potrafiłabym ich zliczyć. Nawet się nie zorientowałam kiedy wylądowałam w ramionach McCullough.
- Nie mogę w to uwierzyć, że udało mi się z tobą zatańczyć. - zaśmiał się.
- Po pierwsze jeszcze się nie udało, a po drugie to dokonała tego już połowa tu zebranych. - mruknęłam.
- Wiesz nie zauważyłem. - powiedział. - Przez cały czas zastanawiałem się gdzie jesteś...
- Ach to było takie wzruszające, że aż mi łezka poleciała. - odpowiedziałam.
- Właśnie zauważyłem. - odparł i zakręcił mną.
***
Około piątej nad ranem skończyło się wesele. Gdy doszłam do mojego pokoju miałam ochotę tylko na pójście spać, ale nie zrobiłam tego. Przecież nie będę spała w ubraniach. Zmyłam makijaż żebym po przebudzeniu nie wyglądała jak potwór. Zdjęłam sukienkę, buty i biżuterię. Przebrana w moją pidżamę walnęłam się na łóżko i momentalnie zasnęłam.
***
Gdy się obudziłam była godzina czternasta, ale pewnie spałabym dłużej gdyby nie telefon. Poirytowana wyciągnęłam rękę po telefon i odebrałam go.
- Lily wiesz co ta kurwa zrobiła. - Od razu wiedziałam, że Teddy zdenerwowany, bo on nigdy nie przeklina. - Przespała się z Matthiasem. - Jakby ktoś chciał wiedzieć Matthias to chłopak Dominique.
- Wytłumacz mi wszystko ze szczegółami. - powiedziałam.
- Victoire przyszła do mnie i powiedziała mi, że jest w ciąży oczywiście mówiła, że to moje dziecko. Oczywiście ucieszyłem się, ale chwilę później zadzwoniła do mnie Dominique i wszystko wyjaśniła. Podobno Matthias przyznał jej się do wszystkiego. Przypuszczał, że to jego dziecko, ale i tak nadal nie chciał w to uwierzyć. Dominique powiedziała mi, że wszystko stało się pod koniec listopada, gdy ona była na jakimś wyjeździe. Victoire odwiedziła wtedy w domu Matthias i resztę dopowiedz sobie sama. - Przez chwilę milczeliśmy, ale w końcu się odezwałam.
- Mam nadzieję, że już z nią nie jesteś?
- Masz mnie za idiotę! Oczywiście, że nie jestem. Wiesz ten pomysł twojego dziadka z mugolskim ślubem był bardzo dobry. Przynajmniej mogę się z nią rozwieść.
- Nigdy jej nie lubiłam...
- Przecież to twoja kuzynka.
- Mówi ci coś imię i nazwisko Rose Weasley. - nie doczekałam się odpowiedzi, ale wiedziałam, że mnie zrozumiał. - No właśnie. A skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy to ja się muszę ogarnąć, bo po tym weselu na pewno nie wyglądam zbyt dobrze.
- Eee... No tak zapomniałem, że ty jesteś po ślubie Aarona.
- Gratuluje... Do zobaczenia.


Elizabeth Halliwell
Gdy tylko się obudziłam wzięłam bardzo długi prysznic, a potem poszłam do garderoby. Wyjęłam pierwsze lepsze ubranie i założyłam je.

Zdążyłam wyjść z pokoju, gdy usłyszałam trzask oznaczający teleportację, a przede mną zmaterializowała się Lily. W jednej ręce trzymała telefon, a w drugiej różdżkę. Włosy miała rozpuszczone – jak zawsze – była bez makijażu co było trochę dziwne, a ubrana była w:



- Co się stało, że pojawiłaś się tu przed piętnastą? Powinnaś jeszcze spać. - powiedziałam unosząc brwi. Normalnie z pewnością spałaby dłużej.
- Jak chcesz to mogę sobie pójść, ale to ty nie będziesz wiedziała o najważniejszej rzeczy w twoim życiu. No dobra przesadziłam. O najważniejszej rzeczy w życiu Victoire Lupin. - zaczęła mówić.
- Okay. Chodź do salonu, zaciekawiłaś mnie. - szybko dotarłyśmy do salonu i usiadłyśmy na sofie. Lily zaczęła mi mówić o co chodzi.
***
Nawet nie zdążyłam się odezwać słowem gdy Lils skończyła swoją opowieść bo do pokoju wkroczył Scorpius Malfoy. Miał na sobie tylko czarne spodnie i jak przystało na niego musiał się dowiedzieć o co chodzi. Wpakował się na sofę między mnie a Potter i zapytał się:
- Co się stało, że ty się tu zjawiłaś?
- Może chciałam pogadać z Lizzy?
- Wątpię. A więc?
- Teddy się rozwodzi.
- Co?! Teddy Lupin, który był niezmiernie zakochany w swojej żonie? Niby jakim cudem to się stało?
- Victoire go zdradziła.
- To zmienia postać rzeczy... A z kim?
- Z Matthiasem Coriolisem. - Widząc jego pytające spojrzenie Lily dodała jeszcze. - Matthias to chłopak Dominique. Były chłopak... A Dominique to...
- Tak wiem kim jest Dominique. Twoją kuzynką. Powiedz mi jeszcze, że teraz Lupin jest z Dominique to chyba padnę ze śmiechu.
- To jest tak bardzo śmieszne, że zaraz po płakam się ze śmiechu.
- No o...
- Czy wy kiedyś możecie się przestać kłócić? - przerwałam im.
- My się nie kłócimy. - powiedzieli w tym samym momencie.
- Tak kłócicie. Malfoy mam pytanko kiedy wyjeżdżamy?
- Jutro.
- Mhm... A wy? - zwróciłam się do Lily.
- 4 stycznia. - uśmiechnęła się. - Jak chcesz możesz z nami zostać. - spojrzała na Malfoy'a z głupim uśmiechem - Ty też, bo Ed by się bez ciebie zanudził.
- A co nie umiesz mu zapewnić atrakcji? - spytał mrużąc oczy.
- Och... Niestety on woli ciebie, ale jak widzę to chyba uczucie nieodwzajemnione. - odpowiedziała.
- Tak jasne zostaniemy. Prawda, Malfoy? - powiedziałam z naciskiem.
- Oczywiście. Będzie bardzo ciekawie.
- Zgadzam się z tobą w stu procentach. - mruknęła Lilka.
***
Najgorszy rozdział jaki w życiu napisałam i na dodatek męczyłam się nad nim tak długo. Przepraszam jeżeli wam się nie spodoba.

poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 6

Lily Potter
W końcu nadeszła upragniona sobota 20 grudnia. Właśnie dzisiaj mieliśmy wyjechać z powrotem do domu na przerwę świąteczną. W końcu mogę się oderwać od tych cholernych zajęć! Wrócę do domu, przeżyje święta z o wiele za dużą rodziną, a potem wyjadę do Dubaju na wesele mojego byłego chłopaka, a przy tym brata mojego wroga. Fajna przerwa świąteczna, co nie? Jeszcze na dodatek będę musiała przez kilka dni tolerować Edwarda McCullougha, ponieważ będę z nim mieszkać, bo podobno jest moją osobą towarzyszącą. Pff...
Teraz właśnie wsiadałam do pociągu razem z dziewczynami. Bagaże znajdowały się już w naszym przedziale. Szybko tam dotarłyśmy i usadowiłyśmy się na miejscach – ja usiadłam przy oknie. Jeżeli znowu ta podróż będzie kompletnie zakręcona to ja chyba zwariuje. Mam ochotę spokojnie siedzieć, ale pewnie i tak mi się to nie uda, zresztą jak zawsze.
- Kiedy McCullough ma do ciebie przyjechać? - spytała Cassie, która siedziała naprzeciwko mnie.
- Od razu po świętach czyli chyba dwudziestego siódmego. Przez dwa dni będę musiała tolerować moją rodzinę, bo tym razem święta są u nas. Potem McCullougha, a jeszcze później Malfoy'a. - powiedziałam z baaaardzo dużym entuzjazmem. Zresztą dzisiaj chwilowo nie mam najlepszego humoru.
- A którego? - zapytała równocześnie cała trójka. Naprawdę głupie pytanie i to bardzo głupie.
- Wszystkich. Nawet tych których nigdy w życiu nie widziałam. Dobrze przynajmniej, że Aaron nie zaprasza całego Hogwartu, a w tym Weasley'ów. Okropnie mnie to cieszy. - uśmiechnęłam się.
- Widać to po twoim uśmieszku. - Patricia i Cassandra zaczęły czytać jakieś czasopisma, Elizabeth zaczęła czytać książkę wydaje mi się, że na okładce było napisane „Gra o Tron” George R.R. Martin. Sama to kiedyś czytałam, całkiem niezła książka. Tiaa... Wiem, że nie wyglądam na kogoś kto czyta książki, ale nieważne. Ja za to wyjęłam swój zeszyt, ale gdy go otworzyłam ktoś wszedł do przedziału. Jak się później okazało były to trzy ktosie. Skąd wiedziałam, że nie będę mogła nic spokojnie napisać...
Malfoy, McCullough i Zabini rozsiedli się w przedziale. Zabini usiadł koło Cassie, McCullough obok Lizzy, a Malfoy przy mnie. Westchnęłam cicho z dezaprobatą, ale nie odezwałam się ani jednym słowem. Oczywiście jak na razie.
- Kochana moja siostrzyczko – zaczął Max. Jego słowa ociekały sarkazmem, a najbardziej kochana. Ale to zresztą normalne w ich relacjach. Wiecie oni się tak tylko przekomarzają, Malfoy i jego brat się po prostu nienawidzą, a ja z moimi braćmi jesteśmy w całkiem dobrych stosunkach. Całkiem dobrych... - dzwonili do mnie nasi starzy i mówili, że po nas przyjeżdżają, bo jednak dzisiaj jedziemy do Stanów więc nie będziemy już jechać do chaty. No i kazali mi ci to przekazać. O i jeszcze to, że masz się nie martwić, bo matka już cię spakowała.
- Czy ona zdaje sobie sprawę, że ja większość ubrań wzięłam do Hogwartu.
- No chyba... Dlatego właśnie bierzemy twój kufer.
- Okay nie wnikam.
***
Koło godziny 17 w końcu dojechaliśmy do Londynu. Mój humor podczas podróży lekko się poprawił. Gdy wysiedliśmy z pociągu zaczęłam się żegnać z dziewczynami, gdy w końcu już się wyściskałyśmy miałam się teleportować, ale ze zdziwieniem na peronie zobaczyłam moich braci. Przekrzywiłam lekko głowę i popatrzyłam na nich zdziwiona. Odkąd potrafię się teleportować, czyli od szóstego roku, zawsze sama wracałam do domu. Wcześniej jeżeli Harry i Ginny nie mieli czasu, a James skończył Hogwart i mógł to on mnie odbierał, ale... Skąd ta dwójka wzięła się tutaj dzisiaj?
 Albus Potter

James Potter
Podeszłam do nich i bez żadnego przywitania spytałam:
- Co wy tu robicie?
- Tak się z nami witasz. Nie ładnie. - zaśmiał się Albus i mnie przytulił. A potem trafiłam w ramiona Jamesa.
- Wiecie dziwnie jest was tu widzieć. Spodziewałam się was zobaczyć dopiero w święta. - Jakby ktoś chciał wiedzieć Al i Jim nie mieszkają z nami. Rodzice dali im kasę żeby albo kupili sobie jakiś dom, albo mieszkanie co tam chcą. Pewnie ze mną będzie tak samo i bardzo mnie to cieszy. - Ale nie ważne... To teleportujemy się do domu.
- Czy ty myślisz, że ten o - Albus wskazał na naszego brata – przyjechał tu bezinteresownie? Przecież musi ci się pochwalić swoim nowym dobytkiem.
- Co tym razem kupił?
- Auto.
- No to chodźmy. Tylko weźcie mój kufer. Uważajcie jest ciężki, bo są tam prawie wszystkie moje rzeczy.
- Czy myślisz, że po co wzięliśmy ten cholerny wózek? - spytał James.
- Myślałam, że chcecie mnie nim przewieźć. - zaśmiałam się i przeszłam przez barierkę. Od razu zauważyłam tłumy mugoli, którzy biegali w tą i wewte bo bali się, że spóźnią się na pociąg. Westchnęłam i szłam cały czas za Jamesem, który szedł jako pierwszy. Wyszliśmy już z budynku i skierowaliśmy się na parking. Po chwili stanęliśmy przed autem, które wyglądało tak:

- Całkiem niezłe. - powiedziałam.
- Niezłe! Niezłe! Przecież ono jest zajebiste! - James zaczął zachwalać swoje auto, a ja tylko przytakiwałam. Gościu miał 21 lat, a jarał się swoimi nowymi zakupami jak dziecko. Naprawdę...
W końcu udało nam się spakować mój kufer to bagażnika i wziąć do auta. Ja oczywiście jako ta ignorowana musiałam usiąść z tyłu. Jim puścił jakąś muzykę, a ja cały czas wyglądałam przez okno nie raz odpowiadałam na różne pytania zadane przez rodzeństwo. Po kilkunastu minutach dojechaliśmy do domu.

Gdy weszłam do domu i było w nim kompletnie pusto i cicho wcale się nie zdziwiłam. Harry jest ministrem magii więc większą część swojego życia spędza w biurze, a Ginny odkąd skończyła swoja karierę ścigającej też pracuje w ministerstwie – jako auror – więc wcale nie wraca wcześnie.












biblioteka

gabinet

 jadalnia

kuchnia
salon

salon (2)
 sypialnia Lily

 łazienka Lily

garderoba Lily
salon Lily
sypialnia Albusa (gdy przyjeżdża do rodzinnego domu)

łazienka Albusa

garderoba Albusa
sypialnia Jamesa (gdy przyjeżdża do rodzinnego domu)

łazienka Jamesa

garderoba Jamesa

sypialnia Harry'ego i Ginny

łazienka Harry'ego i Ginny

garderoba Harry'ego i Ginny

Pokoje gościnne:
















miejsce na spotkania rodzinne

siłownia

sala prób (używana przez Lily)

sala kinowa

jacuzzi



Scorpius Malfoy
Odkąd jestem w domu ciągle słyszę ględzenie mojej matki o tym zasranym ślubie. Nawet ojcu już to się znudziło i co raz później wracał z pracy wykręcając się, że miał bardzo dużo roboty. Taa... Jasne. Oczywiście gdy już przegadała wszystkie szczegóły uwzięła się na mnie. Scorpius przecież ty nie masz się w co ubrać. Scorpius powinieneś spytać się swojej partnerki jaką ma sukienkę i kupić sobie w takim kolorze krawat. Słuchałem takich i innych dupereli. W końcu tak zaczęło mnie to irytować, że powiedziałem mojej matce, że idę po ten garnitur. I tak oto wyrwałem się z domu, i teraz chodzę po jakimś mugolskim centrum handlowym.
A dlaczego? Ponieważ laska mojego brata jest mugolką – ale wie, że on jest czarodziejem – moja matka kazała wszystkim gościom ubrać się w mugolskie ubrania. Szczerze mówiąc mi to wisi, ale nie wiem jak z innymi, bo w końcu nie wszyscy są przyzwyczajeni chodzić na ślub w garniturze, a nie w szacie.
- Siema Scor! - usłyszałem dwa głosy. Popatrzyłem w tamtą stronę i zobaczyłem Albus, Jamesa i Lily Potterów. Oczywiście odezwała się męska część tej grupy. - Co ty tu robisz?
- Moja matka ciągle mi truje o jakimś garniturze więc jestem. - odpowiedziałem lustrując ich wzrokiem. James w ogóle się nie zmienił odkąd go ostatnio widziałem, Albus tylko zamiast swoich okularów miał soczewki, ale Potter to już co innego. Zmieniła swoją fryzurę, która już nie była dwukolorowa. (xD)

Była ubrana w to:

Miała jeszcze na sobie beżową, puchową kurtkę. I na dodatek miała kolczyka w dolnej wardze, którego u niej jeszcze w życiu nie widziałem więc musiał się tam pojawić nie dawno.
- A my przyjechaliśmy po prezenty. Dla całej rodziny więc trochę ich jest. Część kupujemy tutaj, a potem jedziemy na Pokątną. Może pojedziesz z nami. - zaproponował mi James. Jego siostra wcale nie była zadowolona z tego faktu, a ja tak bardzo uwielbiam ją denerwować, że się zgodziłem. Może ja też coś kupie mojej matce, a ona się ode mnie odczepi.
Chodziliśmy w czwórkę po centrum handlowym. Najpierw kupiliśmy część prezentów dla rodziny Potterów. Ich rodzice napisali im listę co komu mają kupić, ale oni sami kupowali jeszcze swoim przyjaciołom oraz członkom rodziny, których bardzo lubili. Gdy mijaliśmy jubilera oznajmiłem im, że chciałbym coś kupić matce – ojcu może też coś kupie, ale jeszcze nie wiem co.
- Weź Lil ona się na tym zna. My mamy jeszcze kilka spraw do załatwienia. Spotkajmy się za trzy godziny na parkingu przy moim aucie. - powiedział James. Albus ruszył w swoją stronę, a Jim w swoją. Ja razem z Potter wszedłem do jubilera.
- Wiesz może co chcesz jej kupić? - spytała.
- Może jakiś naszyjnik.
- Ty się raczej nie znasz na kamieniach szlachetnych... Może brylanty. - Tak jak powiedziała ja się na tym nie znam, ale niech jej będzie. To ona jest dziewczyną, nie ja.
- Dzień dobry. - zwróciła się do starszego faceta stojącego za ladą. - Szukam naszyjnika z brylantami. - po chwili dodała jeszcze. - Dla kobiety po czterdziestce.
- Dobrze pani trafiła. Właśnie dostałem nowy zestaw. Naszyjnik i pierścionek. Zaraz pani pokażę. - PO chwili wyciągnął http://www.yes.pl/42997-naszyjnik-z-brylantami-BB-Z-000-Y06-2070W42/ oraz http://www.yes.pl/42997-naszyjnik-z-brylantami-BB-Z-000-Y06-2070W42/ Potter spojrzała na mnie pytająco, a ja kiwnąłem głową. Jak dla mnie może być. Jak mojej mamie się nie spodoba to będzie miała problem.
- Może być. Niech pan zapakuje. - Cofnęła się krok, a ja zapłaciłem za biżuterię. Wyszliśmy ze sklepu. No jedną rzecz już mam. Teraz jeszcze garnitur i coś dla ojca. - To gdzie teraz idziemy?
- Miałem kupić garnitur...
- Okay idziemy po garnitur, a potem zaczną się prawdziwe zakupy.
- Wiesz chyba nie chce wiedzieć co to znaczy.
***
Niestety dowiedziałem się co to znaczy prawdziwe zakupy. Gdy tylko kupiłem garnitur Potter ruszyła w podróż po sklepach. Czułem, że byliśmy chyba już w każdym sklepie. Ona latała po sklepach, a ja za nią z torbami (było to niestety w naszej umowie). W końcu wyszliśmy z ostatniego sklepu w którym pogadała ze jakąś kobietą i wyszła. Ja zrozumiałem z tego tylko tyle, że ma tam przyjechać po świętach po odbiór.
- No okay. Minęły dwie i pół godziny. Chcesz iść gdzieś jeszcze czy już wracamy? - spytała. Odstawiłem wszystkie jej zakupy na ławkę, która stała akurat blisko tego sklepu.
- Wracamy. - odpowiedziałem szybko. Nie miałem już zamiaru chodzić z tymi pieprzonymi zakupami. - Powiedz mi proszę, że to ty masz kluczyki od tego samochodu. - Nie wierzyłem w to za bardzo, ale spytać mogłem.
- Mam. - Gdyby to nie była Potter to bym ją uściskał. - No to chodź już. Im szybciej dotrzemy do samochodu tym szybciej pozbędziesz się moich zakupów. - uśmiechnęła się i ruszyła w stronę wyjścia.
Gdy w końcu dotarliśmy do samochodu włożyłem zakupy do bagażnika w którym było i tak sporo rzeczy – prezenty – a potem wsiadłem do niego. Potter za to wyciągnęła telefon i do kogoś zadzwoniła. Porozmawiała chwile i się rozłączyła.
- Jim i Al zaraz będą więc będziemy wracać. Jedziesz z nami czy wracasz do domu? - spytała wpatrując się we mnie swoimi zielono-złotymi oczami. Odwróciłem wzrok. Chyba z nimi pojadę na tę Pokątną, bo mam jeszcze do kupienie coś dla ojca, a jak na razie nie mam pojęcia co to będzie.
- Raczej pojadę, a dużo macie jeszcze do kupienia?
- Nie tylko kilka rzeczy. - Uniosłem brwi. - Na serio. Większość kupiliśmy tutaj, zostało jeszcze do kupienia mniej niż dziesięć.


Rose Weasley
Gdy tylko 24 grudnia się obudziłam mój humor był całkiem niezły, ale wieczorem był już wspaniały. Nie obchodziło mnie to, że święta spędzamy u Potterów tylko to, że spotkam resztę rodziny. Zawsze przyjeżdżaliśmy do siebie wieczorem 24 grudnia, aby rano na drugi dzień już na siebie nie czekać.
Popołudniu spakowaliśmy swoje rzeczy na dwa dni do jednej walizki, ponieważ nie było ich dużo. W końcu ile potrzeba rzeczy na dwa dni. Oczywiście nie które osoby pewnie mają inne zdanie, ale szczerze mówiąc nie interesuje mnie to.
Koło 18 wszyscy teleportowaliśmy się do Potterów – Hugo teleportował się ze mną ponieważ jeszcze nie radził sobie z teleportacją. Teleportowaliśmy się przed ich dom, weszliśmy po schodach i zapukaliśmy. Drzwi otworzyła nam Ginewra Potter jak zawsze elegancko ubrana. Weszliśmy do środka, a potem dalej do tego ogromnego salonu w którym mieściła się cała nasza rodzina. Wtedy właśnie zauważyłam, że nie jesteśmy pierwsi.
Na sofie siedział Teddy, Victoire i mała Annabeth. Beth miała cztery lata i wyglądała prawie tak samo jak jej mama. Miała długie, kręcone, blond włosy oraz fiołkowe oczy, których na pewno nie odziedziczyła po matce. Miała ona zdolności swojego ojca – była metamorfomagiem – ale jeszcze nie umiała nad tym panować więc gdy tylko jej uczucia się zmieniały na chwilę jej włosy zmieniały kolor. Normalnie jednak wyglądała podobnie jak jej matka.
Przywitaliśmy się z nimi i wtedy do salonu przyszli moi kuzyni James i Albus. Przez chwilę zastanawiałam się gdzie jest moja kuzynka, ale po chwili usłyszałam trzaskanie drzwiami i coś w stylu „Wróciłam!”, a po chwili do pokoju weszła Lily Potter. Miała na sobie zwykłe dżinsy i granatowy sweter z flagą Anglii.
- O już jesteście! - zawołała lekko zaskoczona. Przywitała się z każdym nawet ze mną, ponieważ zobaczyła karcące spojrzenie swojej matki. Mała Annabeth gdy tylko ją zobaczyła szybko podleciała do niej i ją przytuliła. Moja kuzynka złapała ją i zakręciła wokół własnej osi.
- A gdzie ty byłaś? - spytała czterolatka.
- Jeździłam na koniku. - powiedziała uśmiechając się. Lily Potter dla mnie nigdy nie była miła, ale dla Beth zawsze.
- A zabierzesz mnie kiedyś ze sobą?
- Jak twoi rodzice ci pozwolą. - Blondynka podleciała do swoich rodziców i zaczęła piszczeć „Proszę! Proszę! Proszę!” w końcu się zgodzili, a Annabeth się uspokoiła i usiadła obok nich na sofie.
Po kilkunastu minutach w domu zebrała się już cała nasza rodzina. Ponad dwadzieścia osób. Potterowie rozdzielili nam pokoje, a potem wszyscy zgromadziliśmy się na kolacji. Gdy już wszyscy zjedli rozeszli się do swoich pokoi. W końcu jutro Boże Narodzenie.


Lily Potter
25 grudnia musiałam wstać o ósmej co wcale mnie nie cieszyło. Choć rok temu było gorzej – szósta rano – tak wczesne wstawanie nie jest dla mnie, ale jeżeli spędzasz Boże Narodzenie u swoich dziadków musi być wszędzie punktualnie.
Gdy tylko wstałam z łóżka skierowałam swoje kroki w stronę łazienki. Wzięłam krótki, gorący prysznic, umyłam zęby i rozczesałam włosy. Po chwili byłam już w garderobie i wybierałam ubrania na dzisiaj http://stylistki.pl/christmas-part-16-386601/ Ubrałam się w nie i zabrałam się za robienie makijażu. Oczy pomalowałam lekko srebrnym cieniem i podkreśliłam szarą kredką, wytuszowałam rzęsy i pomalowałam usta czerwoną szminką. Machnięciem różdżki pozbyłam się kolczyka z dolnej wargi oraz z prawego ucha – nie chciałam słuchać wywodów mojej babci – spróbowałam też zatuszować tatuaż na kostce, ale z marnym skutkiem. Miejmy nadzieję, że go nie zauważy.
Wszystkie te trzy rzeczy były moimi nowymi nabytkami. Gdy usłyszałam, że Jim chce sobie zrobić tatuaż od razu zachciało mi się tego samego. Pojechałam razem z nim i w taki oto sposób mam teraz smoka na kostce. Umyśliłam sobie też kolczyka w prawym uchu oraz w wardze więc... Są.


Spojrzałam na zegarek. Była godzina 8:54. Postanowiłam, że zejdę już na dół do jadalni. Oczywiście byli tam już prawie wszyscy. Na stole stały wszystkie świąteczne potrawy, od faszerowanego indyka po pudding. Gdy tylko przyszła już ostatnia osoba zasiedliśmy do stołu – ja siedziałam pomiędzy moimi braćmi - i wzięliśmy się za jedzenie.


***
- Lily, a możemy już się przejechać na koniku? - usłyszałam w pewnym momencie głos Annabeth. Spojrzałam na Victoire i Teddy'ego pytająco, a oni kiwnęli głowami.
- Jasne. Tylko pójdę się przebrać. - powiedziałam. Wstałam od stołu i szybko poszłam do swojego pokoju. Przebrałam się i związałam włosy w koka.

Gdy wyszłam z garderoby w swoim pokoju zauważyłam Louisa, rozłożył się na moim łóżku. Był on młodszym bratem Victoire i Dominique czyli synem Fleur i Billa. Był on wysokim blondynem o niebieskich oczach. Chodził na siódmy rok tak jak ja, ale on chodził do francuskiej szkoły. Szczerze mówiąc lubiłam go.

- Czego chcesz? - spytałam.
- Idę z tobą i z Anną. - powiedział podnosząc się z mojego łóżka i kierując się w stronę drzwi.
- Straszne. - zrobiłam smutną minkę. - Dlaczego to ja mam takiego pecha, że muszę się ze wszystkimi uganiać.
- Życie... - westchnął. - Słyszałem, że jedziesz do Dubaju na ślub starszego Malfoya.
- Taa... Na dodatek moją osobą towarzyszącą jest kompletny idiota.
- Konkretnie.
- Opowiem ci jak wyjdziemy. Weź Annabeth, a ja pójdę po konie.
Narzuciłam na siebie kurtkę i wyszłam z domu kierując się w stronę stajni. Weszłam do niej, przywitałam się z dwójką moich koni – Mrocznym i Srebrzystą – i wyszłam razem z nimi. Przed stajnią czekał już Louis z Annabeth.
Mroczny

Srebrzysta

- Ja chce pojechać na tym czarnym. - powiedziała nie znoszącym sprzeciwu tonem Beth, a ja miałam wrażenie, że gdzieś to słyszałam. Uśmiechnęłam się. Wsiadłam na konia, a Louis podał mi blondynke, która usiadła przede mną. Louis usiadł na Srebrzystej i mogliśmy już pojechać.
- No więc co z tą twoją osobą towarzyszącą. - drążył temat Weasley podczas drogi.
- Kumpel Malfoy'a.
- Którego?
- Młodego. Umówiliśmy się, że ja zabieram McCullougha – tego kumpla – a on jedną z moich przyjaciółek. Wypadło na Elizabeth, bo ona miała wolne. Gdybym mogła to wolałabym pójść sama.
- Nie mam pojęcia dlaczego ty się zgodziłaś na tą propozycje. Podobno ty i Malfoy nienawidzicie się... No chyba, że ja mam przestarzałe informacje.
- Długa historia...
- Fajny tatuaż.
- Co?! A tak tatuaż. Tak bardzo go widać?
- No wiesz ja z łatwością go zauważyłem, ale może babcia Molly skapnie się później.
- Mam nadzieję, że nie nastąpi to dzisiaj albo jutro. Może ja zacznę chodzić w spodniach albo w skarpetkach do kolan.
- Wiesz może w tym roku zamiast swetra dostaniesz skarpetki.
- Jednej rzeczy jestem pewna. Nasza kochana Rose będzie skakać z radości jak zobaczy coś wełnianego.
- Jak co roku zresztą. Zgadnij za to kogo możliwe, że spotkasz gdzieś może w połowie drugiego semestru w swojej szkole.
- Nie mów, że przyjeżdżasz do Hogwartu.
- Tak przyjeżdżam. Kilkanaście osób od nas przyjeżdża do was, a w tym ja.
- Strasznie się cieszę. Już nie mogę się doczekać.
- Tak ja też. A może w wakacje odwiedzisz mnie w końcu we Francji. Dawno cię tam nie było.
- Może.


Scorpius Malfoy
Wspominałem już może, że ten cholerny ślub mnie kompletnie nie interesuje. Możliwe... Ludzie nie dadzą ci spokoju nawet w święta. Tylko ślub, ślub i ślub. Chyba się przejdę i tak pewnie ich to nie interesuje, bo przecież jest tu Margaery i jej rodzice.
- Wychodzę. - poinformowałem ich i zostałem tylko zbyty kiwaniem głowy mojej matki, która prowadziła na pewno bardzo interesującą rozmowę z matką Margaery.
Zarzuciłem na siebie kurtkę i wyszedłem z domu. Ludzie tam się nie da wytrzymać. „Będziemy musieli to...” „Zamiast tego zrobimy tamto...”. Jednym słowem dom idiotów. Mam nadzieję, że po tym pieprzonym ślubie nie będzie już jakiś głupot, bo chyba zwariuje. Mam nadzieję, że Aaron się wyprowadzi i w końcu będzie spokój, a zresztą przecież ja wracam do Hogwartu. Chociaż tam też nie ma spokoju.
Hmm... Gdzie by tu pójść. Pewnie będę tak krążyć po okolicy. Albo... Pójdę sobie poskładać życzenia. Mogę pójść do Ed'a no i do Potterów może przynajmniej wtedy mi czas jakoś zleci. Najpierw do Potterów, bo oni mieszkają bliżej.
Wyciągnąłem różdżkę i teleportowałem się w okolice ich domu. Gdy miałem już wchodzić po schodach zauważyłem Lily Potter, która właśnie szła w stronę wejścia do domu. Oparłem się o ścianę domu i zaczekałem aż ona do mnie podejdzie. Gdy tylko mnie zauważyła stanęła zdziwiona.
- Co ty tu robisz? - spytała, gdy już się opanowała.
- A tak przyszedłem cię odwiedzić. - uśmiechnąłem się.
- I ja mam w to uwierzyć?
- No... A tak naprawdę nie mogłem wytrzymać już ględzenia o tym ślubie.
- I akurat musiałeś przyjechać tutaj.
- No wiesz przecież podobno jesteśmy „kumplami”.
- Mhm. Jasne. Wchodzisz do środka?
- Tak. Najlepiej niezauważony.
- Chcesz żebym cię ukrywała w swoim pokoju?! Pojebało cię! Nie masz niczego lepszego do roboty?
- Jak widać nie. Zresztą ty pewnie też nie.
- Szczerze?
- No.
- Nudzi mi się cholernie. Ciesz się, że w magiczny sposób w mojej kieszeni jest niewidka. - wyciągnęła z kieszeni srebrzysty materiał i nakryła mnie nim. - Błagam powiedz mi, że wiesz gdzie jest mój pokój?
- Tak chyba pamiętam.
- No to pójdź do niego. Ja tam zaraz przyjdę.
Weszliśmy do domu, a ja w tej pelerynie wszedłem po schodach na górę. Znalazłem całkiem szybko jej pokój, ponieważ salon obok niego – który należał do Lily – miał całkiem spory taras. Wkroczyłem do salonu i usiadłem na sofie. Po kilku minutach do pokoju weszła Potter.
- Mam ochotę cię zabić, ale poszłabym do Azkabanu za takiego jak ty. - prychnęła i usiadła obok mnie. - Kim ja jestem, że muszę wszystkich bronić przed ich rodziną.
- Nie dramatyzuj.
- Pff... Chcesz coś do picia? - spytała ni z tego ni z owego odwracając wzrok w moją stronę.
- Masz może coś mocniejszego. - uśmiechnąłem się zawadiacko.
- Chcesz pić o tej godzinie? - raczej stwierdziła niż zapytała. - Nie ma takiej opcji.
- I kto to mówi? - wywróciłem teatralnie oczami.
- Ja. Zresztą nie ważne. - Szybko podeszła do ściany, która była równoległa do wyjścia na balkon i stanęła przed tą całkowicie wolną częścią, która znajdowała się za sofą, a obok szafki. Stuknęła w ścianę różdżką dwa razy i wymamrotała coś pod nosem. Po chwili był tam już barek z najróżniejszymi alkoholami oraz napojami bezalkoholowymi. Były tam też szklanki, różne ozdoby do drinków oraz różne cytrusy takie jak cytryna, limonka i pomarańcze, które wyglądały dziwnie świeżo.
- Wow. - zdołałem tylko z siebie wydusić. Po chwili koło mojego nosa latała szklanka z – jak mi się wydawało – mojito. Wziąłem ją do ręki. Potter usiadła koło mnie z taką samą szklanką, a barek zniknął. Spojrzałem przelotnie na drzwi i zobaczyłem, że klamka się poruszyła. - Cholera! Dawaj niewidkę ktoś tu chce wleźć - szepnąłem, a Potter nakryła mnie peleryną. Okazało się, że to Rose Weasley.
- Czego tu szukasz Weasley? - spytała Potter mrużąc oczy. Wyglądała jak drapieżnika czający się na swoją ofiarę. Wiem trochę dziwne porównanie, ale to była prawda.
- Podobno się źle czujesz przyszłam zobaczyć co z tobą. - powiedziała z lekko nutą ironii Weasley co nie było do niej podobne. - Ale jak widzę był to pretekst do opicia się.
- No i widzisz kochanie mylisz się. - Ruda, która jeszcze nie dawno siedziała koło niewidzialnego mnie wstała i powoli zbliżała się do swojej kuzynki. Ta za to zaczęła się cofać, ale nie miała jak wyjścia ponieważ Potter szybkim ruchem różdżki zamknęła drzwi. - To zwykłe picie. B-E-Z-A-L-K-O-C-H-O-L-O-W-E – przeliterowała głośno i wyraźnie. - Jeżeli masz wątpliwości mogę je rozwiać. - kolejny ruch różdżki, a Rose Weasley wylądowała na sofie a do jej twarzy podleciała szklanka ze słomką. Lekko spróbowała i chyba zorientowała się, że to nie był alkohol, bo jej twarz wyglądała jakby chciała przeprosić Potter, ale jednocześnie coś ją powstrzymywało. A tą rzeczą był nienawiść do kuzynki. - A teraz żegnam ozięble. Bardzo nie mile było cię poznać. - prychnęła. Otworzyła drzwi, a Weasley wyszła przez nie. - Popieprzyło ją. - westchnęła i znów opadła na sofę. - Dziewczyna ma urojenia. - zdjęła ze mnie pelerynę-niewidkę. - Chyba za dużo pije i teraz wszędzie szuka alkoholu
- Nie złe przedstawienie. - zaśmiałem się. Za co bym dostał, ale mój refleks na to nie pozwolił i złapałem ją za nadgarstek.
- Wiesz ty też możesz wylecieć przez drzwi tylko nie wiem jak będziesz się tłumaczyć przed moimi rodzicami. Chyba będą zdziwieni jak zobaczą cię u siebie w domu. - warknęła i wyrwała mi swoją rękę.
- Nie denerwuj się tak złość piękności szkodzi.
- Tobie to już chyba nic nie zaszkodzi.
- Oj Potter, Potter.
Lily Potter
- Lily! Edward przyjechał! - rano obudził mnie krzyk matki. Co on tu robi do cholery! Przecież jest dopiero 26 grudnia! Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że spałam w salonie na czymś ciepłym i miękkim. Powoli wstałam, spojrzałam na sofę i powstrzymałam się od krzyku. Leżał tam Scorpius Malfoy we własnej osobie. Wzięłam głęboki wdech i odkrzyknęłam do mojej mamy:
- Daj mi kilka chwil!
Potem zabrałam się za budzenie Malfoy'a. Potrząsałam nim, ale nic to nie dawało. Musiałam przejść do drastycznych środków. Wyciszyłam swój pokój, a potem wylałam na szatyna wiadro wody. Usłyszałam piękną wiązankę przekleństw. Gdy w końcu otworzył oczy widać w nich było lekkie zdziwienie.
- Czy ja nie powinienem być w domu? - spytał głupio przekrzywiając głowę.
- Oczywiście, że powinieneś, a twój kumpel nie powinien do mnie dzisiaj przyjeżdżać tylko jutro. - warknęłam.
- Ed tu jest! No to bosko!
- Wcale nie jest bosko. Ja idę się przebrać. Nie wychodź stąd!
Szybko weszłam do swojej sypialni, a stamtąd prosto do garderoby. Wzięłam pierwsze lepsze ubranie i ubrałam się w nie.

Nie robiłam nawet makijażu tylko zleciałam na dół. W salonie spotkałam Ed'a, który siedział tam z moją mamą. Ginny wypytywała go o różne głupoty. Ja z rozczochranymi włosami wpadłam do pokoju i gdyby ktoś nie wiedział mógłby pomyśleć, że śpieszę się do chłopaka, ale byłby w błędzie.
- No pogadaliście sobie już. Sorry mamo, ale muszę ci ukraść Edwarda na chwileczkę. - zwróciłam się do Ginny i ponagliłam McCullougha wzrokiem. Gdy oddaliliśmy się od salonu szepnęłam mu do ucha. - Zgadnij kto jest u mnie w pokoju? - i nie dając mu czasu na odpowiedź powiedziałam. - M... Scorpius. Nie zaczynaj się drzeć, bo nikt o tym nie wie.
Szybko weszliśmy do mojego salonu, ale tego debila tam nie było okazało się, że leży na moim łóżku w tych mokrych ciuchach. Świnia. Zrzuciłam go z niego – zaklęciem – i wysuszyłam łóżko na którym usiadłam.
- Weź się wysusz. - rzuciłam do Malfoy'a, który nadal leżał na podłodze. Ed za to rozłożył się obok mnie wcześniej rzucając w kąt pokoju swoją torbę z rzeczami.
- Spoko. Nie denerwuj się tak. - mruknął szatyn i wyjął różdżkę rzucając na siebie zaklęcie, które go wysuszy.
- Kiedy się ciebie pozbędę? - spytałam z nadzieją, że zaraz nie będzie go już w moim domu, ale... Nadzieja matką głupich.
- Nie wiem. Wiesz chowanie się przed rodziną w twoim domu jest naprawdę ciekawym zajęciem.
- Może mi ktoś wytłumaczyć o co chodzi? - McCullough wyglądał na kompletnie zdezorientowanego. W końcu gość przyjeżdża do mnie i spotyka w moim pokoju swojego najlepszego kumpla. Coś tu jest nie halo nie uważacie. Ja już się przyzwyczaiłam do tego, że moje życie jest pełne głupot tego rodzaju.
- Spotkałam tego o tu – wskazałam na Malfoy'a leżącego na podłodze. - wczoraj pod moim domem. Podobno nie mógł wytrzymać ględzenia o ślubie jego brata. Przemyciłam go do pokoju i miałam się go pozbyć wieczorem, ale chyba zasnęliśmy, bo ten kretyn nadal tu jest.
- Wypraszam sobie kretynem nie jestem. - Malfoy zerwał się z podłogi i chciał się na mnie rzucić, ale zrobiłam unik, a ten wpadł na Ed'a. No to teraz mam dwóch na głowie.
- Zabije cię Potter! - wykrzyknęli równocześnie. A ja zaczęłam się cofać do drzwi.
- Mam propozycje nie do odrzucenia. Zabijecie mnie kiedy indziej, a teraz rozpakujemy moje prezenty. - zaproponowałam.
- Okay. - mruknęli lekko zawiedzeni, a je odetchnęłam z ulgą.


Edward McCullough
- Czy ty nie powinieneś już iść do domu? - zwróciła się do Scorpiusa leżąca na swoim łóżku pośród prezentów Lily.
- No chyba tak... - mruknął Malfoy. Lilka wstała z łóżka i wyciągnęła coś czym nakryła Scora, a ten stał się niewidzialny. Od razu wpadło mi do głowy, że to peleryna-niewidka. Nie komentowałem tego jednak. Potter wyszła z Malfoy'em i wróciła po kilku minutach.
- No w końcu wróciłaś. - westchnąłem z udawaną dezaprobatą.
- Jedno pytanie. Co ty tu robisz? Przecież miałeś przyjechać jutro.
- Tak jakoś wyszło. Nie ważne. Nie powinniśmy już zejść na dół? Twoja matka mi mówiła, że mamy tam być o czternastej.
- Co?! Tak długo nam zeszło?
- Wiesz tych prezentów wcale nie było mało.
- Może... Nie mam ochoty tam siedzieć, ale okay. - skierowaliśmy swoje kroki w stronę jadalni. - A tak swoją drogą to co ty tu robisz tak wcześnie? - Byłem pewny na 100%, że się o to zapyta prędzej czy później, bo w końcu nie powinno mnie tu być dzisiaj. Miałem przyjechać jutro i od razu mieliśmy się teleportować do Dubaju, ale...
- Moi starzy chcieli dzisiaj jechać do moich dziadków, a razem z nimi mieszka taki jeden idiota, którego ja hmm... Nie toleruje. Zresztą mój dziadek zawsze ma coś przeciwko mnie. No i tak oto jestem tutaj. - odpowiedziałem, a my weszliśmy do pokoju z ogromnym – naprawdę ogromnym – stołem. A przy stole siedzieli już wszyscy... Wywnioskowałem to z tego, że były tylko dwa wolne miejsca. Usiadłem między Albusem, a Lily.
- Lily może przedstawisz nam swojego chłopaka. - powiedziała kobieta, która musiała być jej babcią, bo była najstarsza. Razem Lil długo powstrzymywaliśmy śmiech, ale w końcu się roześmialiśmy, a gdy zielonooka już się uspokoiła odpowiedziała:
- To nie jest mój chłopak tylko kolega z Hogwartu i – Nie zdążyła dokończyć, bo jej babcia jej przerwała.
- To co on tu robi. Nie powinien być z rodziną na święta? No i od kiedy to zaprasza się kolegów na święta? A poza tym...
- To jest Edward McCullough, który będzie osobą towarzyszącą Lily, mamo. - wytłumaczyła dobitnym tonem Ginewra Weasley ucinając temat.
Szczerze mówiąc z rodziny Lily znałem tylko cztery osoby. Jej braci oraz Rose i Hugo Weasley'ów. Jednak nie spodziewałem się, że reszta jej rodziny może być tak... No wiecie spodziewałem się, że będzie dużo rudzielców podobnych do Rose i Hugo, ale się myliłem. Widziałem kilka całkiem nieźle wyglądających dziewczyn i dziewczyny z pewnością też mogłyby zawiesić oko na nie których chłopakach.
Gdy tak lustrowałem wszystkich z rodziny Lily zostałem kopnięty pod stołem, a Lil szepnęła mi do ucha:
- Mam pewną prośbę może nie podrywać nikogo z mojej rodziny włącznie z facetami oraz starszymi od ciebie o kilkanaście lat. Wierz mi wiem, że ty, Malfoy i Zabini podrywaliście starsze od siebie. - Czy ona musi tyle wiedzieć? Zadałem sobie w myślach pytanie. Lily Potter nigdy nie była tą, która roznosiła plotki po całym Hogwarcie ani też nikogo o nic nie wypytywała – chyba, że gdy planowała się na kimś zemścić – ale prawie zawsze wszystko do niej trafiało.
- Wiesz czasem zaczyna mnie irytować to, że ty tyle wiesz.
- Ciesz się, że nikomu o tym nie opowiadam. Temat plotek numer jeden przez miesiąc Najwięksi podrywacze w Hogwarcie kręcą ze starszymi od siebie kobietami.- uśmiechnęła się na tą myśl i wróciła do jedzenia. To będzie naprawdę długo przerwa świąteczna.

Theme by Ally | Graphicpoison